rośliny w domu

rośliny domowe doniczkowe - czy warto

Rośliny domowe – 3 podejścia i odpowiadające im etapy mojego blogowania 🎁

Gdzieś od roku chodzi mi po głowie ten tekst. Rośliny domowe doniczkowe – co o nich myślałam i jak pisałam, i jak to się zmieniało. Zdjęcia głównie z ubiegłego czerwca. Slow, slow life.

Etap I: Rośliny to se masz na dworku

Całkiem dobrze pamiętam pewien tekst z pierwszych lat mojego blogowania, wtedy głównie o minimalizmie i ekologii. Tekst był listą rzeczy, których nie potrzebujesz mieć w domu. Na pewno były tam świeczki, zabawki dla dorosłych i więcej niż dwa ręczniki na człowieka.

Jednym z punktów były także rośliny domowe doniczkowe. W owym czasie zachęcałam do niekupowania na siłę kwiatków doniczkowych.

kwiaty doniczkowe - czy warto

Do dziś mierzi mnie, gdy widzę ludzi, którzy kupują ziemię w plastikowych worach. Kurka, masz ogród, a nie masz ziemi? Masz parcelę gołego granitu, czy jak? Owszem, do wystartowania z kwiatami w domu czy na balkonie w nowym mieszkaniu przyda się zakup ziemi. Ale później już ją masz! Nie kupuj co roku, please.

W każdym bądź razie argumentowałam wówczas, że przyrodę najlepiej mieć za oknem. Popatrzeć na nią. Otworzyć okno i wpuścić najonizowane czy jakietam odroślinne powietrze (wegańskie!). I od czasu do czasu wyjść też z murów do parku czy lasu.

rośliny domowe doniczkowe - czy warto

W tamtym tekście dodałam, że kwiaty w sypialni mogą nawet nas obciążać, bo bez światła rośliny – tak jak my – zużywają tlen. Czyli przez noc nie oddychają w Twojej sypialni dwa organizmy, tylko na przykład cztery. Zużywają tlen i dodają do atmosfery dwutlenku węgla.

Tu rzuciły się na mnie pańcie, które z podstawówki zapamiętały, że rośliny wypuszczają tlen, bo fotosynteza i ja gupia jestem. Gratulacje dla nauczycieli.

Fotosynteza wedle obecnego stanu oficjalnej nauki polega na tym, że rośliny przy obecności światła słonecznego i chlorofilu (zieloności) przekształcają dwutlenek węgla i wodę w cukry (swoje jedzonko, paliwo) i tlen.

Poza uprawianiem fotosyntezy, rośliny również oddychają. Czyli biorą tlen, by wydychnąć dwutlenek węgla. Jak my. I trawimy, i oddychamy. I rośliny potrafią wyłączać czy też ograniczać intensywność fotosyntezy, kiedy już nie potrzebują więcej.

Także pamiętaj, że rośliny w sypialni są pod znakiem zapytania.

Pod znakiem zapytania jest i to otwieranie okien, by pooddychać przyrodą. Niestety. Wszystko zależy od tego, gdzie mieszkasz. Ja aktualnie w mieście z dobrym klimatem zaje*stym smogiem.

Natomiast jeśli chcesz oczyszczać powietrze w domu poprzez posiadanie roślin w doniczkach, przelicz to sobie, proszę. Ile musiałabyś mieć metrów kwadratowych liści, żeby znacząco wpłynąć na jakość powietrza na danej powierzchni użytkowanej przez daną liczbę ludzi? Wyjdzie Ci, że musiałabyś żyć w pół-dżungli.

Ta roślina podobno rzadko zakwita.

Etap II: A oto kupiłam rośliny domowe doniczkowe, możesz i Ty!

Faktycznie było tak, że wykupiłam abonament na czytanie ebooków, a już nie miałam tytułów, które chciałam przeczytać. Na nic ciekawego się nie natykałam. Aż w katalogu znalazłam książkę z przytulaniem drzew w tytule.

W treści książki natomiast o tym przytulaniu było niewiele, za to dużo miejsca poświęcono wynikom badań, przeprowadzanych w kosmosie. Naukowcy szukali roślin, które najlepiej oczyszczają powietrze – żeby kiedyś ewentualnie oczyścić sobie kosmos 😉 albo dłużej wytrzymywać w stacjach kosmicznych bez zużywania pewnie jakichś maszynowych filtrów czy wytwarzaczy tlenu.

Podano różne listy tych roślin. W zależności od tego, który rodzaj substancji usuwają najlepiej. Z informacją, które mogą być trujące np. dla dzieci i zwierząt. Z zestawieniem tych, które mogą być ok w sypialni.

Przeanalizowałam sobie to wszystko i zakupiłam kilka sztuk do mieszkania.

Jako fajna blogerka planowałam zalinkować Wam do tej książki oraz do sadzonek w internetowych sklepach ogrodniczych. Sama w takim kupowałam. Sadzonki przyszły przy mrozach paczkomatem. Podziwiam. Na mojej smogowej wsi tak średnio ze sklepami kwiatkowymi.

kwiaty doniczkowe - czy warto
Ten z tyłu zmarniał mi niemal do zera w zimie. Prawdopodobnie za mało światła. Ale wraca do żywych.
rośliny domowe doniczkowe - czy warto
Te po prawej niestety kaput. Odsadziłam dzidziusie do oddzielnej doniczki i chyba przedobrzyłam z wodą.

Etap III: Kupiłam kwiatki, kropka

Z powodu ekologii i gardzenia konsumpcjonizmem, skoro mnie na to stać (na niesprzedawanie innym ludziom szitu, by kupić sobie jedzenie), teraz nie dodaję linków afiliacyjnych i nie zachęcam do zakupu.

Przecież nie musisz mieć roślin w domu.

A może już masz rośliny w domu. Ja mam kuchenkę, więc nie kupuję kuchenki. Bo mam. Ha!

A jeśli akurat chcesz kupić, to może inne niż te z mojego wyboru. Albo w innym sklepie. Albo mniej. Albo więcej.

Dzielę się historią o tym, jak doszłam do zakupu roślin. Poza książką jednym z powodów jest moje marzenie o mieszkaniu w domu na dużej działce. Niektórzy mówią, że powinno się podejmować kroki w kierunku swojego celu. Albo żyć tak, jakby się miało to marzenie już spełnione. Albo być wiernym w małych rzeczach, żeby dostać dostęp do dużych. Cóż, jeśli chcę grzebać się w swojej ziemi, to może zacznę od grzebania się w tym, co mogę – doniczkach w mieszkaniu i na balkonie bloku.

Także mogę podzielić się historią, wspomnieć o badaniach w kosmosach.

Mogę napisać, że tak oto z radością rozmnażałam sobie komarzycę. Znów – przyroda perpetuum mobile. Pączkuje i pączkuje.

rozmnażanie komarzycy - blog Pani Strzelec

Z radością, bo coś mi w życiu wyszło oprócz minimalizmu 😉 I ta roślinka nawet uparcie przetrwała wiele pierwszych mroźnych dni. Poniżej grudzień.

rozmnażanie komarzycy - blog Pani Strzelec

Moje historie z roślinami domowymi umieszczam pod tagiem rośliny w domu.

Niech nie inspiruje Cię to do zakupu. Niech zainspiruje Cię to do zajęcia się roślinami, które już masz w domu. Podsypać ziemią, uciąć uschnięte liście, odkurzyć, ukochać. Jeśli kochasz siebie, przyrodę i te roślinki – nie kupować nawozów w plastikowych butlach.

jakie kwiaty domowe kupić

Fajnie by tak i w tym caluśkim Internecie gadać ze sobą, wymieniać się myślami i sposobami, a nie wciskać kremy i wciskać się do lodówki.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia

Pytanie-czekanie na kierunek. I kwietniowy pamiętniczek 🎁

Dużo było u mnie i szerzej w Internecie o tym, co jest nie tak, co nie gra. We władzach, w farmacji, fabrykach, modzie, deweloperce i wielu innych. Teraz tamci coraz częściej plączą się i potykają, pokazując się pięknie w swojej brzydkiej prawdzie. A ludzie już widzą. Dużo i ciągle więcej.

Dla mnie skończył się ten czas pokazywania palcem, co jest źle. Kula śniegowa już się toczy. A ja nie chcę się już babrać w brzydotach tego świata. I nie tylko o mnie chodzi.

Czas jest teraz, by budować nowe, lepsze. Ale co? I jakie? – Oto są pytania!

Bo przecież mimo najszczerszych chęci, ja świata na nowo nie poukładam. Pod względem prawa, nauki, produkcji itd. Ani Ty. Ani my we dwie też nie, ani nie w sto…

Chyba trzeba otrzepać się z listopadowego kurzu i brudów tego świata, o których czytywaliśmy i skromnie, pokornie, jednostkowo robić, co się da, z tym, co się ma, tu gdzie się jest.

nowy początek - wiosna, zmiana

Czasem nie wiem, o czym pisać na blogu. Żeby nie pisać na siłę na zadany temat. I żeby to miało sens, jakiś większy wydźwięk, coś Wam dało, żeby miało kierunek, przewodni temat.

Czasy guru-sruru też się skończyły. Nie mam ochoty wciskać Wam kolejnych trendów samorozwojowych czy jakichtam. Po pierwsze nie mam ochoty sama w nie wpadać! Bo widzę już wyraźnie ich meandry, przemijanie, przemianę jednego w przeciwieństwo siebie. Tak jak po latach jogurtów 0% przyszła fala diet o tłuszcz opartych i tłuszcz wielbiących.

Coraz bardziej na bok odstawiam mój minimalizm, jedyne, w czym byłam w życiu dobra 😀 . Mniej to lżej, owszem. Lżej także mojej obsesji kontroli, kiedy do kontrolowania mam mniej. Owszem. Plus pokazywanie palcem wad konsumpcjonizmu i nie uleganie mu ma ogromny sens dla Ziemi, a przez to bezpośrednio dla naszego zdrowia i samopoczucia. Ale ponoć ten konsumpcjonizm też już siada. Także chcę mieć nie za dużo, ale nie chcę się tym podniecać, głosić -izmów i tak dalej.

Wobec wszystkiego, co wyżej, z tematami do pisania siadam w punkcie zero. Skoro mam nie pokazywać palcem wad innych, tylko budować swoje, dobre życie i ewentualnie być przykładem, ale nie popadać w gurowanie i -izmy… Pozostaje mi kategoria Pamiętniczkowo. Pisanie prostymi zdaniami o tym, co się wydarzyło lub co zrobiłam. Które to proste zdania czasem poprowadzą mnie pewnie do dłuższych wywodów, mojego punktu widzenia czy porad.

Zaraz spróbujemy z Pamiętniczkowem, ale mam jeszcze dwie rzeczy zapisane w zeszycie tanim, polskim z chińskiego (chyba) sklepu. Który fajnie komponuje się w ten słoneczny dzień ze 100% bawełnianym kocem, który jest krótszy niż napisano w opisie produktu i ma plamę od krwi mej miesięcznej.

Pisałam, że ludzie już widzą. I śmieją się.

W angielskim Internecie kuchnie z Insta nazywają kuchniami aspiracyjnymi. Po prostu kuchnia, która ma wyglądać, jakbyś nigdy w niej nie gotował.

Z książki coś zapisałam. Siła wewnętrznej wolności Ulricha Schnabla. Książka jest okej, ale nie jakaś olśniewająca. Nie musisz kupować tej książki. W słoneczne miesiące naprawdę lepiej jest wyjść na dwór niż czytać nawet mądrą książkę. Tylko do wyjść na dwór trudno dać link afiliacyjny.

Autor podaje wyniki badań nad żołnierzami, którzy byli wysłani do Afganistanu i Iraku, a później mieli, wiadomo, traumę. Badaczowi wyszły wyniki oraz książka – kontrowersyjne. Mianowicie odkrył, że powodem traumy nie było uczestnictwo w działaniach wojennych, tylko… powrót stamtąd do amerykańskiego społeczeństwa. Dlaczego? Bo na wrogiej ziemi żołnierze mieli wspólny cel, poczucie sensu, pracy na coś większego od siebie i wspólnoty.

Przytoczone są też historie Anglików z czasów, gdy zasiedlali oni Amerykę. Okazuje się, że każdy wychowywany przez białych rdzenny Amerykanin, gdy tylko miał okazję, wracał do swoich. Okazuje się też, że wielu Anglików, którzy byli np. więźniami rdzennych Amerykanów, po uwolnieniu z własnej woli pozostawało z nimi. Nie chcieli wracać do społeczeństwa i cywilizacji europejskiej. I mężczyźni, i kobiety. Znów: plemię to wspólnota, a każdy jej członek pracuje na coś większego od siebie, ma poczucie sensu i celu.

Morałem tu jest, że dla zdrowia psychicznego potrzebujemy więzi z ludźmi, takich bliskich jak rodzinne. I do tego jeszcze poczucia sensu tego, co robimy.

Czy kobieta, pracująca nad marketingiem jednej z setek firm, produkujących okropną karmę dla psów, ma poczucie sensu z pracy? Z reklamowania szkodliwego g**na? Z tego, że iluś klientów odejdzie od marki iks do marki igrek? Z pieniędzy, które zarobi tylko na siebie i wynajem połowy mieszkania? Może jeszcze na płatną przyjaciółkę – psychoterapeutkę?

Wniosek – iść i kochać ludzi, gadać z ludźmi, współpracować z ludźmi, ale bardziej w kwestii wspólnego cięcia drewna niż przez internety na drugi koniec świata w sprawie wyboru słów kluczowych do kampanii.

W tym kontekście doceniam uczestniczenie w szkole dzieci (takiej od edukacji domowej), która organizuje zajęcia, wycieczki, spotkania na żywo. Mogę porozmawiać, posłuchać, pobyć w gronie moich ludzi tzn. podobnie myślących dorosłych. Albo inaczej myślących. Z podobnymi problemami, z innymi problemami i innymi sukcesami.

W niedzielę Wielkanocną po spakowaniu się na 2-3-dniowy wyjazd, pozwoliłam dzieciom pomalować jajka. Bo bardzo prosiły. Ugotowałam. Jajka umieściłam na kawałku ręcznika papierowego, który był położony na ściereczce. Żeby się nie stłukły i żeby ściereczki nie były pomalowane. Podałam pędzle i farby. Była radocha, a nawet i cierpliwość.

Tyle, jeśli chodzi o rytuał malowania pisanek. Na tym etapie rodzicielstwa sama nie inicjuję takich przedsięwzięć.

W Święta najadłam się. I to jadłam coś, czego nie musiałam gotować. Wdzięczność.

Pospotykałam się, pogadałam, pospałam.

Cięłam drewno. Tak. W sześć osób. To jest boskie.

Po pierwsze, robi się coś, co jest potrzebne, ma cel, daje efekt.

Energia ze śmieci? Yes, please!

Po drugie, działa się fizycznie ciałem na powietrzu – nie trzeba po takiej pracy organizować specjalnych siłowni ani specjalnych spacerów, ani łykać tabletek na endorfiny.

Po trzecie, energia dzieci jest efektywnie wykorzystana! ŁuŁuŁuŁuŁu!!!! Nie trzeba ich specjalnie, na siłę, oddzielnie wybiegiwać. (Ok, tu przesadziłam. Moje dzieci są jednak niewybiegiwalne. Ale przyznajmy, że po cięciu drewna mam argument, że wybiegiwałam. Odhaczone).

Z ziemi ze skrzynek balkonowych, w które wsadziliśmy pestki mandarynek, na razie wyrosła – chyba – trawa. Fajnie. Przyroda to perpetuum mobile. Coś z niczego always i non stop (minus zima).

13 kwietnia to był pierwszy przyjemny tzn. słoneczny i ciepły dzień. Wyszłam na spacer. Siedziałam na ławce i ładowałam się słońcem. Nawet zdjęłam kurtkę.

Chciałam zrobić foto kwiatków. Tyle różnych ich rodzajów się pojawiło bez ingerencji człowieka. Niestetyż, przy kwiatkach były bzykadła, więc wolałam się nie zbliżać. A wiadomo, jak kwiatki w trawie wychodzą na zdjęciu z dalsza. Nie widać ich. Oko widzi inaczej.

Tyle na dzisiaj. Trzymaj się i ładuj się słońcem!

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

fotorelacje