leżę i pachnę

Dwa kroki do tyłu, czyli zwolniłam służbę i pachnę, a dzieci grają na kompie +

Przyszedł taki moment, że zobaczyłam, że wyprułam się ze wszystkiego. Tak siebie narozdawałam, narozmieniałam, ponaciągałam, że nie miałam już z czego dawać. Miałam w sobie nerwicę na dźwięki wszystkie i ogromną niechęć do tego, jak jest.

A przecież miało być dobrze! Chciałam dobrze, robiłam dobrze, według zasad, według miłości mej i słów paru tam ludzi różnych.

Przyszedł ten moment. Otrzeźwiałam. Spojrzałam na to, jak jest. To do czego dążę, jakoś się nie pojawiało, mimo że podejmowałam “odpowiednie” kroki.

Któregoś wieczora zapisałam sobie, jak chcę, by było w moim życiu, w moje dni. Wyszło mi np. parę czynności, których nie chcę powtarzać. Od razu zobaczyłam i zapisałam, co potrzebuję zmienić i jak, by parę negatywnych elementów z tego obrazu zniknęło. Na przykład: naucz dzieci tego i tamtego – by one wzięły odpowiedzialność za więcej spraw wokół siebie.

Chyba nie pamiętałam, że to zapisałam, ale jakaś mądrość życia popchnęła mnie do… feministek i nie tylko. Ot, chociażby do gadek na temat zadań w domu i rodzinie. Posłuchałam, przytaknęłam tu i ówdzie.

Przestałam sprzątać po wszystkich. Tzn. ja zajmuję się domem, więc wypiorę wszystkim i zetrę blat po wszystkich. Ale na siłę powstrzymuję się przed odnoszeniem śmieci, naczyń i ubrań po dzieciach. Na siłę zamiast zrobić sama szybko, mówię: weź stołek, tu się tak włącza, nasyp sobie składniki, wyjmij filiżanki, jeśli mam Wam zalać kawę (zbożową). I te de i te pe.

Bez takich kroków to ja bym niedługo albo leżała skulona, z zatkanymi uszami i przykryta kołdrą łącznie z głową, albo leżałabym zemdlona z niejedzenia, albo wyła i krzyczała tak, aż ktoś by mnie niemiło uciszył lub wysłał do zakładu karnego bądź leczniczego.

To co rodzice mieli w sezonie grypowym z dziećmi w domach i z czego powodu wyli do księżyca w ynternetach, to ja na własne życzenie mam od ośmiu lat. I trochu zaczęłam jednak niedomagać. Gdy słyszałam kroki, że któryś ku mnie idzie i znowu będzie czegoś chciał… Albo naciskanie klaki… Wrrbrr.

Także odciążyłam swój czas, trochę uwagi, trochę kalorii, których nie wydatkuję na podnoszenie rzeczy z podłogi.

Pozwalam sobie odpoczywać. Potrafię, wiedząc o siedemdziesięciu niezrobionych sprawach, wcisnąć pauzę i tych rzeczy nie robić. Za to napełnić siebie.

Dużo gadałam o slow lajfie, ale patrząc teraz tak szczerze: czekałam z odpoczynkiem aż “jeszcze to” i “jeszcze to” będzie zrobione. Dopiero teraz to widzę.

Także odżywam.

Trochę przystopowałam z porządnymi obiadami. Czasem kupię coś gotowego, czasem zrobię coś niewyszukanego na szybko i już nie kombinuję, by każdy członek rodziny chciał to zjeść. Nie mają dwóch latek, a ja padam na twarz po ośmiu.

Ostatnio Mąż zorganizował im gry na komputerze. Jedno dziecko mamy rozsądne i grzeczne (po matce) – nie przesadza nigdy ze słodyczami, a i od ekranu można go odlepić. Drugie dziecko… Bywają dni, kiedy gra wiele godzin. Moje dziecko. Baby antyekranowej i bez fejsbuka. No ale dzieci mają też ojca, jego pomysły, a ja padałam na twarz.

Jak ja jestem wdzięczna za te dni, co on gra. Brata nie leje. Nie podrywam się co sekundę do konfliktów. Według starych przekonań mych sztywnych – taka matka to zła matka. Ale dla mnie to jest ratunek. Reanimacja, kroplówka. Czas, kiedy jesteś w sanatorium, a reszta ludzi od tego nie umrze, chociaż nie będą mieli Twoich kotletów.

Bo w zasadzie i co takie duże już Chłopaki mają w bloku robić? Drwa nie porąbią, dziur w trawniku nie wykopią, ogródka, gwoździ, płotu, wiertarki – nic. A ile można klocki na zmianę z klockami, póki jeszcze ktoś nie czyta książek?

Stare przekonania rewiduję. Zjeżdżam ze skrajności do jakiegoś zdrowszego punktu na skali.

Wiecie, różni ludzie czy instytucje prezentują swoje opinie, podejścia, metody, zasady, doświadczenia. Niektóre czasem “kupuję”. Wierzę, coś brzmi możliwie, realnie – biorę, testuję.

Ale jeśli po dłuuugim czasie nie widzę rezultatów, które obiecywano – dla własnego i moich bliskich zdrowia i szczęścia – wypisuję się.

Trudno mi to teraz przyznać, takiej zasadniczej i odsądzającej “przeciwną stronę” od czci.

Zmniejszam więc stopień matkowania i służenia mężczyznom mym. Za to będą mieli częściej uśmiechniętą mamę i żonę.

Luzuję z ekologią, offlajnowością i w ogóle ratowaniem świata. Te sprawy są dla mnie ważne. Ale może w skali od 1 do 100 ustawię siebie na siedemdziesiątce piątce zamiast na sto jedenastce.

Luzuję z przesadnym oszczędzaniem. Dużo nim osiągnęłam i jestem z tego powodu szczęśliwa. Ale na ten moment chcę odsapnąć. Kupić droższe czipsy i owoce blisko, a nie łazić do tańszego sklepu. Nie chcę zawalić się rzeczami, ale na książki związane chociażby z ułożeniem sobie teraz w głowie nie będę żałować. Jedna powinna przyjść jutro. I zamówiłam ją sobie zapakowaną na prezent, nieekologicznie, a co! Na premierę drugiej czekam, ale biorę ją bez rozważania i czekania tygodniami, jak przystało na rozsądną minimalistkę, która przecież nie ufa nikomu, czyli autor ją oszuka, bo nic nowego tam nie zawarł, a zresztą ona ma wszystko w sobie i wystarczy się wsłuchać…

Luzuję z zasadami. Tzn. skrajnymi zasadami wziętymi z powietrza “tak bo tak”. Spróbuję kierować się w życiu w dobrą stronę na podstawie tego, co widzę, jak jest, czego doświadczam, a nie że zasada i słuszność.

Np. spójrz realnie: ludzie którzy potworzyli sobie eko osady lub dążą do samowystarczalności z ziemi – wyglądają fatalnie, mają kiepskie zdrowie, są zmęczeni orką, rozpadają im się związki, są samotni i pewnie śmierdzą. Sorry. Patrz na realność, na życie, na świat, na efekt, na owoc, nie na teorię i zasadę.

To teraz czekam na jakiś różowy rozdział, pachnący trawą po deszczu o poranku.

No ja nie z tych, które po dwóch tygodniach od zmiany jakiegoś nawyku napiszą, że zmieniły jedną rzecz (materac, suplement, bieliznę, podejście do golenia nóg) i teraz to ich życie jest nieprzerwaną rozkoszą.

Zobaczymy, dokąd dojdę. Tam gdzie byłam, to już byłam i nie robiło się tam lepiej. To ruszam gdzie indziej, co nie znaczy, że w przeciwnym kierunku. Koryguję kurs. Pewnym ruchem, ale nie ze skrajności w skrajność. Bo też nie wszystko było “złe”. Dużo cały czas było i jest dobrze i na jeszcze lepsze wciąż wzrasta!

[Zdjęcie: Czy też dobierasz kolor sweterka i dresu do prześcieradła?]

styl życia
prosto o antykoncepcji - blog Pani Strzelec

O antykoncepcji jak krowie na rowie 🎁

Temat może nie mój ani styl. Tak wprost o seksach jest mi lekko niezręcznie. Ale muszę, bo jak nie, to się uduszę.

W wielu tematach świadomość ludzi rośnie. Staramy się zmieniać ku lepszemu, choć czasem wchodzimy w ślepe zaułki. Te zmiany mają odzwierciedlenie w literaturze, filmie – wchodzą w społeczeństwo i w kulturę. Ot, chociażby, że nie pije się alkoholu w ciąży, że mąż nie traktuje żony jak sprzętu agd, że na panią psycholog może powinno się mówić się psycholożka. To wchodzi w kulturę, książki, do radia.

A o antykoncepcji wciąż mówi się jak w średniowieczu. Bohaterki powieści i seriali są zaskoczone, że zaszły w ciążę.

Antykoncepcja to skrót. Chodzi mi o działanie ciała kobiety, w tym cyklu. O działanie plemników. O używanie mózgu także.

.

Co mnie skłoniło do podarowania światu takiego tekstu?

Czytam przyjemną książkę, babską powieść. Współczesną. No wszystko fajnie. Gdzieś tam pod koniec bohaterka mizia się z bohaterem. Żadne z nich nie stosuje antykoncepcji. Ona później odkrywa, że jest w ciąży.

No nie mogę, jakie zaskoczenie!

I to jest pokazane jako normalne. Nie że to durna cizia ze wsi w głębokiej Mongolii, gdzie nie ma Internetu ani kobiet, które by coś młodszej powiedziały. Sytuacja zaskoczenia ciążą po seksie bez antykoncepcji jest pokazana jako normalna.

A to nie jest normalne!

Po pierwsze: Dzieci biorą się z seksu. Z seksu może być dziecko. Ktoś z wchodzących w tę czynność tego nie wie? To gdzie my żyjemy?

Po drugie: Kobieta powinna to minimum o sobie wiedzieć, znać ze dwa parametry aktualne (tak jak czujesz, czy nie masz gorączki, albo że kręci się w głowie, albo że za bardzo schudłaś) i działać świadomie, no kontrolować się. (Niżej rozjaśnię). Tak jak codziennie się myjesz i nie mówisz po trzech dniach niemycia: ojej, dlaczego tak źle pachnę i się lepię? Ojej, co to się stanęło!?

Nie pozwalam na mówienie o zaskoczeniu ciążą jako o czymś normalnym. Bo to wszystko jest do przewidzenia, do skontrolowania. (Chyba że zaskoczenie pary, która chce dziecka, wiele razy się nie udawało, aż się udało – taka niespodzianka).

Dziecko zawsze jest z seksu.

Z seksu nie zawsze jest dziecko (a nawet rzadko).

Z seksu zawsze może być dziecko. – Ok, z seksu w pewnym wycinku cyklu, ale lepiej założyć, że zawsze, póki kobieta nie zna mechanizmów swojego ciała.

.

Nie wiem, jak kobieta, zbierająca się do miziania (w związku lub planująca przygody), może nie wiedzieć, czy z seksu w danym dniu może wyniknąć ciąża czy nie. Kalorie sobie liczą, makroelementy, insuliny, kilogramy i centymetry uda – a tego nie mogą?

.

Są pewne prawa przyrody, które warto znać i z tej wiedzy korzystać.

Ot, chociażby takie prawo: jeśli położysz się na torach pociągowych w Wwie, to szybko zostaniesz mocno uszkodzony na ciele.

Jeśli kichniesz z jamą ustną pełną pożywienia i nie zasłoniętą, oplujesz kawałkami wszystko wokół.

Jeśli noc już długo trwa, to niedługo zacznie się robić jasno.

Jak jabłko dojrzeje, spadnie – w dół.

Działanie kobiecego ciała też ma swoje zasady. Przestajemy wierzyć w niespodziewanki!

To teraz jadę jak krowie na rowie,

wprost, konkretnie i prostymi zdaniami. Oby mi się udało, bo jak pisałam wyżej – problem z normalizacją nienormalności widzę i misję swoją w nakierowywaniu ludzi na zdrowsze tory.

Fakt

Bardzo dużo kobiet i niemal wszyscy mężczyźni nie mają pojęcia o tym, jak działa kobiecy cykl.

Cykl to około 28 dni

– każda kobieta ma inaczej i każdy cykl może się nieco różnić długością.

Cykl rozpoczyna miesiączka, czyli krwawienie – oczyszczanie macicy po tym, co przygotowała na wykarmienie dziecka. Ale dziecko się nie pojawiło, więc sprzątamy.

Potem jest faza estrogenowa, aż do momentu owulacji. Wtedy kobieta ma ochotę.

Później jest faza z przewagą progesteronu, kiedy możemy czuć się coraz gorzej – napuchnięte, poirytowane. Aż do następnej miesiączki, czyli kolejnego cyklu.

Kiedy może dojść do zapłodnienia – zajścia w ciążę?

Zajście w ciążę może dokonać się jedynie w momencie owulacji, czyli w ciągu 24 godzin. Tak, zaledwie 24 godzin z tych plus minus 28 dni! Zaczyna brzmieć jak bajka dla niechętnych dla dzieci, ale UWAGA:

plemniki mogą żyć do 10 dni.

Czyli kobieta może zostać zapłodniona z seksu w dniu owulacji lub z seksów z powiedzmy 10 poprzednich dni.

Do zapłodnienia nie może dojść po owulacji, czyli w drugiej części cyklu, tej progesteronowej. Czyli wtedy, kiedy i tak kobieta ma obniżoną ochotę.

Skąd możesz się dowiedzieć, jak dokładnie działa cykl i poznać swój?

Ja i przy okazji Mąż poznaliśmy tę tematykę nie w szkole na biologii czy wudeżecie, nie od mamy, babci, ojca, tylko z książeczki, którą możecie mieć za kilkanaście złotych już z przesyłką: Sztuka planowania rodziny Jozefa Rötzera.

Tam są opisane fazy cyklu i podane metody obserwacji własnego cyklu. Uczysz się, jak określać, kiedy masz którą fazę, owulację itd. Poznajesz swój cykl, wiesz, czego się spodziewać.

Wiesz, kiedy jesteś już po owulacji, czyli kiedy nie grozi Ci ciąża. Kiedy masz fazę płodną, a kiedy niepłodną.

Mierzenie temperatury dla mnie było niepraktyczne, niemal niewykonalne. Ale już obserwacja śluzu – facet potrafi załapać!

Po jakimś czasie możesz sobie liczyć do czternastu, czy ile tam dni u Ciebie jest do owulacji – i nie ze stuprocentową pewnością, ale z grubsza wiesz, kiedy już jesteś w fazie niepłodnej nawet bez obserwacji.

Kościół ęd kalendarzyk

Liczeniem do czternastu doszliśmy do koncepcji tzw. kalendarzyka małżeńskiego, czyli śmiesznej i wyśmiewanej metody lub legendy o metodzie… jakoby pary katolickie odliczały sobie właśnie do czternastu, że tu dnia czternastego licząc od pierwszego dnia miesiączki jest owulacja, a od piętnastego to luz blues.

U Rötzera zaobserwujecie sobie własny cykl, w którym niekoniecznie ta owulacja jest dokładnie czternastego. I stąd, że cykle są różne, może wynikać zawodność kalendarzyka i jego obśmiewanie.

A co do katolików, jeśli dobrze kojarzę to: katolik ma obowiązek przestrzegać przepisów, czyli wszystkich dokumentów Kościoła. Z tego, co ja czytałam, to grzechem jest w ogóle myślenie antykoncepcyjne, czyli kombinowanie tak, żeby dziecko się nie poczęło. Więc i z kalendarzykiem, i z Rotzerem można pójść do piekła. Ale to nie temat do rozwijania tutaj, tak tylko zaznaczam Wam do ewentualnych własnych dalszych poszukiwań.

Jak nie zajść w ciążę – metody

Bywam niedobra, ale jednak wykształciłam w sobie solidną moralność, w której ani nie zabija się ludzi, ani nawet nie daje dzieci na wychowanie obcym.

Niezgoda na zabójstwa oznacza, że zabicie dziecka jest złem. Wiele metod antykoncepcji, w tym hormonalna, mogą być przyczyną zamordowania dziecka, które ukształtuje się w ciele kobiety. Plemnik łączy się z komórką jajową, dając nowego człowieka, ale farmaceuty spowodowały, że wnętrze macicy ma takie cechy, że człowiek nie będzie mógł się tam zagnieździć, by się rozwijać, tylko zostanie niekarmiony i wyrzucony. Więc jestem bardzo na nie.

Po drugie, jeśli ktoś miałby w dupsku Kościół i etykę, to podaję, że wu ha o, które trzęsło światem przez dwa lata, które przekonało miliony do nakłuwań, noszenia szmat na twarzy i tak dalej, i byliście grzeczni – to właśnie wu ha o klasyfikuje doustną antykoncepcje hormonalną jako bardziej trującą, szkodliwą dla zdrowia od azbestu (a azbesty usuwano z dachów itp., jak się ludzie dowiedzieli, jakie to trujące). Jeśli Twój mąż czy inny partner sugerował Ci żarcie tego i byłaś posłuszna – odbierz sobie od niego teraz hajsu na pół roku w sanatorium ze spa, masażami i oczyszczaniem wątroby.

Prezerwatywy. Legenda głosi, że pękają. Jeśli są najtańsze albo partner za młody i niskiej jakości – nie ryzykowałabym. Ale jeśli tak kulturalnie, wiesz, gdzie kupujesz i wiesz, jakiej firmy – lepsze to niż trucie się.

Stosunek przerywany. Wciąż uważam, że to nie grzech tylko rzeczywistość, gdy masz dzieci, które budzą się w nocy 😉 Uwaga, on może nie działać, bo plemniki wydzielają się nie tylko na końcu, ale i w trakcie.

Nic – w fazie niepłodnej. O, i tu widzisz, zaczyna się opłacać ten swój cykl poznać, by przez jakieś może 10 dni móc mieć balangę bez konsekwencji w dzieciach. Mały minusik: to wypada wtedy, kiedy kobiecie się mniej chce.

Kurczę mać

Podsumowując:

Najlepiej – przeczytaj ze zrozumieniem Rotzera, a do tego używaj mózgu.

Ważna sprawa: zapisuj i miej łatwy dostęp do tej info – kiedy zaczęła się ostatnia miesiączka.

Ważna sprawa 2: licz sobie dni albo obserwuj śluz, by wiedzieć, czy danego dnia możesz zajść w ciążę, czy już nie.

Jeśli możesz być płodna lub nie wiesz – miej prezerwatywy. A najlepiej to nie miziaj się z obcymi, spoconymi gachami, którzy mogą mieć jakieś brzydkie choroby.

Dislaimery

Podałam wszystko możliwie krótko i prosto. Ale nie chciałam zupełnie wprost. My nasz idealny schemat działania mieliśmy opracowany pewnie w pierwszym roku małżeństwa i trwa on z nami do dziś. Hormonów nie jem, spirali nie mam, dzieci nie zabijam, a te, które mam, pojawiały się w czasie, gdy byliśmy otwarci na poczęcie / chcieliśmy mieć dziecko.

Nie jestem lekarzem. Nie musisz mi wierzyć. Ale im też bym nie wierzyła 😉 Twoje ciało – Ty idziesz w świat z konsekwencjami tego, co na nim zrobisz. Więc przemyśl siedemset razy. Miej swój rozum.

Nie polecam miziania się z obcymi.

Piszę to nie po to, by promować sekszenie się z unikaniem dzieciorów.

Piszę to, bo widzę, w jakim świecie żyję. Skoro wszystkie filmy i książki, i inne promują sekszenie się na lewo i prawo, to wiem, że spore grupy ludzi w to idą. To do Was. Ewentualnie. Nie jesteście gotowi na dzieci, ale będziecie się miziać. No to kurna zróbcie to mądrze, żeby dzieciom krzywdy nie robić – ani urodzonym w traumatyczne relacje, ani zabijanym, bo rodzicom mózgów nie przydzielono.

Kurka

Zapisujesz, kiedy zaczął Ci się okres.

Jeśli zaczynasz się miziać w trakcie lub niedługo po okresie – prezerwatywy.

Jak ogarniesz, kiedy masz owulację (ok. 14. dnia), dodaj dwa dni dla pewności – i możesz bez niczego. Chyba że z obcym dziadem. To w ogóle nie rób.

Ejmen.

A powieściopisarki i scenarzyści seriali: proszę mi nie wyjeżdżać z historiami, że zaskoczona, że po seksie zaszła w ciążę. Mamy XXI wiek! Kobieta dobrze wie, czy jest w dniu, że może zajść czy nie. A jeśli nie wie – to niech się douczy, bo wstyd.

[Foto. Zachód słońca na plaży. W tym roku pierwszy raz widziałam tam chłopaczków, którzy biorą swe wybranki, kocyk, szampana i kieliszki. A ona taka skąpo ubrana, ale w kapeluszu. Co jest nie tak z tymi mężczyznami, jaką klapkę w mózgu mają felernie utworzoną, że niektórzy na rzęsach staną i wytatuują sobie różowego delfinka – żeby tylko pomiziać?]

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia

Wakacyjna swoboda, szukanie siebie i dbanie o siebie, czyli pomyśl, że nikt nie patrzy i rusz dupsztala +

Wakacyjna swoboda

Lato to czas większych i mniejszych wyjazdów, na których przynajmniej ja czuję się wśród ludzi swobodniej niż tam, gdzie spędzam codzienność. Bez skrępowania mogę być bez stanika, mogę być ubrana dziwnie, wyjść na miasto w 12-letnim dresie, przeczącym zupełnie dzisiejszym trendom, z dziurką na tyłku i plamą na przodzie. Mogę w upał chodzić w zakrytych, sportowych butach, długiej spódnicy i sweterku (znam możliwości swojej skóry, jeśli chodzi o słońce i jestem praktyczna, nie chcę powodować sobie bólu i schodzenia skóry). Mogę chodzić w niepasujących do siebie rzeczach, również do restauracji. Mogę chodzić z nieuczesanymi lub mokrymi włosami. Lub jedno i drugie jednocześnie. Wyglądać jak wariatka, zachowywać się jak dziwnie. Pełen luz.

Mogę też… z rana w tych dresach, bez stanika i w żółtym sweterku jeździć na hulajnodze dziecka… po skejtparku! Po tych górkach ze zdjęcia wyżej. Kilkadziesiąt kółek.

Szukanie siebie

To jest teraz trendi, ale całkiem możliwe, że to jest też dobre. Chyba raczej na pewno dobre.

Wiecie, te teksty, że wczuj, wsłuchaj się w siebie. Że możesz odmówić jakiegoś wyjścia, spędzać święta po swojemu, odmówić alkoholu, nie mieć dzieci, nie lubić rozmów telefonicznych, przytulać drzewa, jeździć na wakacje bez partnera, rozwieść się, chodzić w wygodnych ubraniach, a nie odpowiednich lub pasujących, mieć bałagan i tak dalej.

Jak już za dużo poczytasz inspirujących historii, cytatów motywacyjnych i życiorysów ludzi sukcesu finansowego (bo o innym jeszcze wydawcy książek nie słyszeli, ale usłyszą), to orientujesz się, że dobre rady nawzajem się wykluczają. Słynny pan Ford leżał zawsze, gdy tylko mógł, w sensie wykonując pracę, przyjmując gości, prowadząc rozmowy, spotkania. A inny człowiek zachęca Cię do wstawania o szóstej i uprawiania joggingu. Wegetarianie są bliżsi oświecenia duchowego, ale ci od keto (boczku) są zdrowsi i piękniejsi.

Dziecko naśladuje. Młody człowiek może czytać, słuchać i wdrażać coś, co go pociągnie – pociągnie z powodów słusznych lub… bo jest pociągające, niekoniecznie korzystne.

A młody po trzydziestce, który spróbował już tego owego, może uznać, że ci wszyscy mądrzy w sumie wcale nie są jakoś bardziej mądrzy czy wyjątkowi od niego i taki człowiek może zacząć szukać tego, z czym mu dobrze, co mu służy, o co jemu w życiu chodzi. Każdy jest inaczej skonstruowany: dzieciństwo, warunki, obowiązki, ciało, rozkład dnia, ludzie w najbliższym otoczeniu.

Ja przykładowo wiem, że bardzo dobrze robi mi porządne ruszenie ciała. Najlepiej byłoby poskakać, pobiegać. Szarpać się tak, że poczuję, że wszystko poruszyłam, wszystko uruchomiłam.

Trening siłowy, który robię regularnie, jest świetny, ale jednak dość stateczny. Rozciąganie robi dobrze. Relaksuje, a nawet usypia. Ale czasem jest potrzeba czegoś innego.

Porządne poruszenie, jak przewietrzenie domu.

Czy żeby nie słaniać się cały dzień powoli, kiślowato, zamuliście od siedzenia, przez niespieszne chodzenie do leżenia, porwałam rano hulajnogę dziecka i pocisnęłam szybko wałem, a później zajeżdżałam się w pełnym słońcu na skejtparku? No tak.

Dbanie o siebie

Kolejny trendi trend. Chyba nie muszę Ci tłumaczyć, że i dlaczego ruch jest ważny, korzystny, niezbędny? Jesteśmy duszami i umysłami, ale także ludzkimi ciałami. A one mają pewne mechanizmy, pewne potrzeby.

Ja się ruszam dla zdrowia, to znaczy żeby żyć 120-150 lat i być w świetnej formie, móc korzystać z życia, a nie trwać w zaniedbanym, bolącym, zawodnym ciele. Po to ćwicz, po to dobrze jedz!

Dobry ruch przewietrza także głowę – umysł. Może być medytacją. Resetem, oczyszczeniem z myśli.

Kiedy ćwiczysz na świeżym powietrzu, w dużej przestrzeni, w naturze – codzienne problemy i sprawy, którymi się przejmujemy, stają się mniej ważne. Czyli wracają na swoje miejsce w szeregu! A Ty się pięknie doładowujesz i uzdrawiasz.

Rusz się!

A przede wszystkim taki ruch to była dla mnie frajda jak dla dzieciaka. Mąż kilka dni wcześniej kopał basen w nadmorskim piachu – to pewnie podobny poziom radochy. Zmęczenie w radości, swobodzie, zabawie.

Dorośli też powinni się bawić. W ruchu!

A tak w lato wyjść z rana w pusty świat, w szeroką przestrzeń, poszaleć, pofrajdować, ruszyć krew, limfę, spiąć mięśnia, przypomnieć ciału, że ma być na bieżąco z koordynacją ruchową – no to jest wspaniałe!

Wolność. Kiedy nie wstydzisz się wyjść rano jak stoisz i pędzić wałem, a potem górkami na hulajnodze. Po trzydziestce.

Wiecie, w swoim mieście byłabym śmieszna i wyrwana z kontekstu. Nie na miejscu. Miejsce bym dzieciom zabierała czy coś. Młodzieży. Nastoletnim chłopcom, którzy na co dzień patrzą na lepiej zrobione dziewczyny. Dziewczyny, które stoją na skejtparku i sprawdzają, czy cyc wystarczająco odsłonięty, paznokieć nie zdarty, a lajki na insta lecą jak trzeba.

I ja sama poszłam się wygłupiać. Nie w paczce, nie z obstawą. Wariatka! Uzdrawiająca się ludzka istota. Przywracająca się do najkorzystniejszych, najzdrowszych ustawień.

Posmakowałam tego i dalej będę planować, co tu i jak ułożyć, żeby mieć wakacje przez cały rok. Pojedyncze kroki, ale w odpowiednim kierunku.

Także ten. Wyjedź gdzieś, gdzie Cię nikt nie zna, w miejsce niezbyt zagęszczone ludzką obecnością,. Zdejmij stanik, wdziej dziwne ciuchy i bądź luźnym, swobodnym, energetycznym, szczęśliwym i szczerzącym się do niczego i wszystkiego dzieciuchem!

styl życia

Minimalizm – jak zacząć?

Praktykuję proste życie od dawna, kiedy to w Polsce pisano o nim na kilku blogach i kiedy chodziło rzeczywiście o prostsze, oszczędniejsze życie. Takie, żeby odzyskać czas i zasoby psychiczne czy umysłowe. Trochę (bardzo) ten minimalizm poszedł w trend seksi wnętrz bądź budowania systemów organizacji dla gratów…

Co ja bym powiedziała dzisiaj o tym, jak zacząć z minimalizmem?

Spisz na kartce, czego używasz

Sama przeprowadziłam kiedyś tę zabawę i jest ona jednym z zadań w kartach pracy.

Otóż usiądź sobie kiedyś w spokoju i samotności z kartką i długopisem w jakiejś przestrzeni wspólnej, a nie przy półkach z Twoimi rzeczami.

Na kartce wypisuj konkretne przedmioty, których potrzebujesz, których używasz, bez których nie możesz. Chodzi o Twoje rzeczy – nie wspólne, nie związane z działaniem domu, kuchni, prania itp.

Okulary, komputer, ładowarka do komputera, niebieska koszulka na ramiączkach, zielona spódnica, olejek taki i taki, szampon ten, buty te i te, ta książka, dokumenty w tej teczce, dwa niebieskie ręczniki. I tak dalej.

Gdy uznasz, że lista jest pełna, idź spać – jeśli to w spokoju i samotności miewasz podobnie jak ja – wieczorami. A jeśli jest dzień, to lecisz z przekładaniem rzeczy.

Otóż opróżniasz wszystkie swoje półki i inne skrytki z ubraniami, książkami, szpargałami, kosmetykami. Z powrotem do półek wkładasz jedynie rzeczy, które zapisałaś na kartce – o których pamiętałaś.

Reszta do pudeł / worków / czegokolwiek i poza zasięg wzroku: do piwnicy, pawlacza, na najwyższą półkę szafy albo najniższą – gdzieś pod zimowymi płaszczami.

No i żyjesz sobie

Dzień leci dalej, zaczyna się kolejny. Korzystasz z rzeczy, które masz na półkach, czyli tylko tych z listy.

W wyjątkowych sytuacjach np. kiedy na listę nie wpisałaś okularów czy ładowarki do telefonu – wyjmij je i dołącz do rzeczy w użytku.

Po ustalonym przez Ciebie czasie, ale niezbyt krótkim, czyli może po 2 tygodniach, a może po miesiącu – otwórz pudło czy torbę z rzeczami nie-niezbędnymi i podumaj sobie nad nimi.

Co to za przedmioty, skoro dobrze Ci się bez nich żyło? Może to jest ten nadmiar, który niczego nie dodaje do Twojego życia lub dodaje niewiele, a jednak zajmuje przestrzeń, czas, uwagę. Może są tu rzeczy do sprzedania, oddania, wyrzucenia?

To pytanie mam zawsze po wyjazdach, wakacjach: czym do kurki kurki są te rzeczy, które leżały sobie w domu, a ja bez nich dobrze funkcjonowałam? Te niepasujące ubrania, niepotrzebne notatki, nieużywane kosmetyki.

Obmacując się z funkcjonowaniem z mniejszą liczbą rzeczy, wciągając się w minimalizm, medytuj sobie nad przedmiotami innymi niż te prywatne np. liczbą kubków, nadmiarem długopisów, zeszytów, szmatek. Ale na spokojnie, nie wymuszaj rewolucji.

To takie początki.

A dalej?

Ty znasz swój układ dni, relacji i tematów w głowie. Ty wiesz, czy masz o wiele za dużo, czy tylko trochę, na ile przywiązujesz się do materii i w ogóle dlaczego chcesz startować z tym minimalizmem. (O różnych dlaczegach napisałam darmowego ebooka).

Nie będę czarować, że jest jakaś jedna metoda, która zadziała u każdego.

Sobie to kroczkami ogarnij.

Zainteresowana minimalizmem? Zerknij na to:
ebook Dlaczego warto poeksperymentować z minimalizmem właśnie teraz? – darmowy za zapis do Newslettera
karty pracy Upraszczacz życia, stworzone w oparciu o najpopularniejsze teksty na blogu, dotyczące minimalizmu.

Lubię poznawać Czytelników i wiedzieć, do kogo piszę. Napisz śmiało komentarz albo odezwij się do mnie gdzieś w internetach 🙂

styl życia

Jest zachwyt: Przez pół Polski 🎁

Spakuj się i rusz.

Zaplanuj powstanie przerwy w deszczu, kiedy będziesz w miejscu idealnym na śniadanie. Może nad rzeką?

Obserwuj czaplę w locie.

Zachwyć się… pasem zieleni na środku autostrady. Przyroda ma moc i jest piękna. Wystarczy jej nie przeszkadzać np. maniackim goleniem roślin.

Zorganizuj kolejną przerwę w deszczowej pogodzie na kolejne prostowanie nóg. Może w okolicach gotyckiego kościoła z roku tysiąc trzysta cośtam, w którym można zgubić wodę i czapkę, i wrócić po nie po godzinie?

Baw się w fotografa. Zachwyć się grą światła i cienia.

Znajdź kolorowo pomalowany dom. Ludzie takie pokazują z pobytów w innych krajach. U nas też są! Nawet jeśli niewiele, to… [zdradzam tajemnicę] w zagramanicznych miastach to też bywają dwie kamienice na wielomilionowe miasto i wszyscy turyści obfocają te dwie.

Udokumentuj ludzką kreatywność, jak się dzisiaj mówi. Dla mnie: ludzką ludzkość, pomysłowość, zamiłowanie do piękna, własny gust, wyrażanie siebie, realizowanie swoich wizji i potrzeb, a nie jechanie schematem z tiwi, ustawianie w rzadku wielu domków identycznych (Majdanek stajl) lub kopiowanie sąsiada.

Kanał Elbląski? Proszę bardzo.

Tutaj przyszło do mnie takie spostrzeżenie, że… wcale nietrudno wywołać wrażenie, ile to się nie zrobiło czy zobaczyło jednego dnia. Jak różnorodnie, intensywnie.

Tekst mogłam nazwać górnolotnie przez pół Polski, wrzucić wiele różnorodnych krajobrazów i miejsc (mogłabym jeszcze więcej!), podkolorować je, dodać zdjęcia z dekoltem i tyłkiem na wierzchu, przeciągnąć się przy barierce, przebrać sześć razy przed kolejnymi zdjęciami i popozować z jakimś lodem, jogurtem, koszem piknikowym czy lodówką. To by było niewiele więcej wysiłku – i mielibyśmy seksi professional blogging!

A prawda jest taka, że w tym przykładowo miejscu stałam może pięć minut. I pojechaliśmy dalej. Tak było.

Ale mogłam tak samo postać pięć minut, cyknąć foty i… dopisać zupełnie inną narrację.

Pozachwycaj się jeszcze teksturą drzwi albo tymi kamienicami ogólnie.

W bocznej uliczce odkryj perspektywę, z której jako tako ujmiesz całą budowlę.

Porozmawiaj z przemiłą i otwartą panią z budki z lodami, która działa od 37 lat. Z taką panią, która z uśmiechem, ale nieustępliwie przypomni dzieciom, że najpierw to trzeba powiedzieć dzień dobry. Streść jej opowieść swojego życia, a w zamian dostań cynk o nieznanej trasie do przejścia, któej jeszcze nie przedeptałaś – tej w bocznej uliczce.

Dojedź w końcu do celu i dowiedz się, że nocleg obniża Ci cenę. Bo tak. Porozmawiaj z menedżerem tego miejsca o ynternecie w biznesie, dostosowywaniu się do zmian, o (nie)pozycjonowaniu się.

Potem spotkaj rodzinę dzików, idących główną ulicą. Prawym pasem.

Dzień dobry, Morze!

Dojdź do wniosku, że przyroda czasem zachwyca, a czasem… Patrzysz na coś niesamowitego i… to Cię nie dziwi. Wielkość morza, wodospad, skały, chmury, Islandie i flemingi.

Bo nasze ciała obcują z tym przecież od wielu, wielu tysiącleci, a może i milionów lat! Znamy to dobrze.

Stań, przyjrzyj się wzlatującej parze kaczek i podumaj, pozachwycaj się:

Niesamowite, jak i że te kaczki lecą. Jakie silne mięśnie, że utrzymują w powietrzu i pchają sprawnie do przodu te duże cielska.

Nie powstrzymuj się przed pocztówkowymi tematami.

Podziwiaj kolory na linii horyzontu. Upajaj się i pomarańczem, i różem, i granatem.

Spotkaj pana, który jest tu pierwszy raz i z przejęciem informuje Cię, że tu są dziki. No i chyba przestrzega, żebyś uważała. Właściwie to chyba chce, żebyś się bała. Ni. On zakłada, że będziesz się bała, bo on, stary chłop, się boi.

A Ty jesteś stara cwaniara i bywasz tu tak często, że dobrze wiesz, że te dzikie bestie to zwykły element tego miejsca. Poruszają się, gdzie chcą. Nigdy od tego nie umarłaś.

Pan myśli, że mu nie wierzysz, to podchodzi z komórą i pokazuje dokumentację fotograficzną. Mężczyzna 50+, który zobaczył dzika i to przeżywa.

Znaczy cudnie. Jednak proszę, chodź po krzakach i prowadzaj kolejne pokolenie po krzakach – niech nie stracą okazji do zobaczenia węża, dzika, sarny, ryby, ptaka, szlaku…

Rozmawiając i spacerując przeczekaj, aż chmury się przerzedzą – będą jeszcze lepsze kolorki.

Zachwyć się i tymi sztucznymi, przez człowieka stworzonymi. Kolorki to kolorki.

Po tym, jak w czasie drogi dwukrotnie wysłuchałaś słuchowiska pt. Dudek, na koniec dnia traf na taki widok:

Zadziwiaj się jasnością i światłością, kiedy dochodzi dwudziesta druga. No fajnie no!

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

fotorelacje

Starsi panowie i młodsi może by też… 🎁

Dokądś tam dojechałam rowerem, a ponieważ nie miałam go już jak przypiąć na zewnątrz, wniosłam go do blokowej piwnicy i zostawiłam tam w korytarzyku.

Pobyłam, pobyłam. Wracam.

Piwnica otwarta. Pytam siebie: łojoj, to ktoś tam potrzebował, może mój rower w wąskim korytarzyku, czyli właściwie na środku korytarza mu przeszkadza? – Taka ja dobra i o innych myśląca.

Schodzę. Starszy pan w schludnym starszo-panowym ubraniu. Potrzebował tam, gdzie zastawiłam, ale minął rower i dłubie w drzwiach jakichś. Pierwsza mówię “dzień dobry”. Oceniam sytuację, czy z góry przepraszać za rower.

A on pyta, czy ja wychodzę z rowerem. Na moje “tak” pan rusza, zbiera się do tego roweru, pyta, jak nóżkę – w przód czy do tyłu i walczy z nią, walczy, ale samodzielnie. I niesie. A to 12-letni ciężki rower, nie żadne “lepsze” wynalazki. A pan starszy od mojego Taty, szczuplutki, siwiutki, suchy. Sama bym go nie prosiła o pomoc i ze względu na wiek, i potencjalnie obciążenia organizmu, i delikatną posturę.

Ale jak widać: ciało takie czy inne, ale mieszka w nim Mężczyzna, no i musi, i zrobi, i pomoże Kobiecie.

Wniósł po tych schodkach, co pamiętają narodziny mojej Mamy – wąskich, wysokich i sporo ich.

Postawił elegancko na boku chodnika.

Podziękowałam prześlicznie i dodałam, że u mnie sąsiedzi, młodzi faceci, to nie pomyślą, nie proponują.

No a ja jestem fanką męskich mężczyzn. Jak jesteś taki, to już mniej istotne, jakie ciało.

Ja proszę. Noście obcym kobietom rowery, walizki i przytrzymujcie drzwi.

My potrafimy same. Ale tak jest jakoś milej.

Do tego macie większe ciała i hormony, wspierające przyrost mięśnia. Czyli Was wniesienie roweru mniej męczy. Czyli ja bym zmęczyła się bardziej, a pamiętaj, że zmęczona, a może w dalszym etapie i wkurzona kobieta, to… od nieprzyjemne po moc tysiąca wulkanów to przy niej nic.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia

Jest pięknie: Mazowiecki koniec świata +

Znowu Mąż mnie zabrał. A trochę ja jego. Mieliśmy okazję wybrać się na fajne wydarzenie. Ale daleko.

Normalnie byśmy nie pojechali. Gdy wspomniałam Mężowi, że może by, że czy chcemy, obstawiałam w 98% odpowiedź negatywną. Jechać przez pół Polski na trzy godziny, na imprezę, na którą i jakby było rzut beretem, to niekoniecznie byśmy się ruszyli? Gdy mamy co robić w weekendy (remont), gdy prognozy dopuszczają deszcz i gdy inflejszyn… objawia się na paliwie…

Zrobiliśmy coś inaczej. Ponoć, jeśli chce się innych efektów, trzeba robić inne rzeczy lub robić rzeczy inaczej. Ruszyć energię, jak z przymrużeniem oka mawia Mąż, gdy znowu robię przemeblowanie.

Zerwałam towarzystwo z rana. Spakowałam kurtki i bezrękawniki. (Jakbym nie spakowała, to by wiało i padało). Żeśmy pojechali. W jakimś polu wylądowali… gdzie nawigacja nie nadąża.

Najlepiej znam lubelskie. Sporo jeździłam też na południe, gdzie góry. No i mazowieckie znam przywarszawskie i przy drodze na Lublin. Tam wszędzie niemal cały czas jest coś zabudowane – wsie, reklamy, miasteczka, budynki wszędzie.

A tu kawałek od Warszawy przywitała nas boska, czerwcowa, czyli super bujna – pustka. Zielone pola i lasy. I zero budynków. Takie widoki 🌳🌳🌿🌼

Dziury w drogach, że myślisz, że jesteś poza cywilizacją, a nie w mazowieckim. A za tym przecież jest jeszcze podlaskie – co tam musi się dziać! 😉

A jak dojeżdżasz do zabudowań, to są bociany za bocianami. I krowy.

Widzisz przed sobą znak, że wjeżdżasz do miejscowości Zając, za nim stoi znak uwaga krowy, dalej ukwiecona kapliczka, a w tle po pagórku jedzie traktorek. Takie klimaty.

Jest i miejscowość Węże, żeby regulować ewentualny nadmiar zajęcy.

Jest miejscowość Ziomaki (serio), a zaraz dalej Pobratymy. Tu chyba intensywnie uprawiano unię polsko-rusko-litewską.

Także w drodze, która często była obsadzona z obu stron dużymi drzewami, poza bujnością i zielonością trafiliśmy na zające, krowy, konie, koty, mewy, bociany i ptaszydła drapieżne. No na tych się nie znam. Jeden, mniejszy, to mógł być jakiś myszołów, ale się nie znam. No taki mniejszy. Ale widziałam dwa razem, które w powietrzu były niemal wielkości bociana. A po wylądowaniu takie brązowe z jaśniejszymi plamkami (paskami?) i naprawdę spore! No nie wiem.

Powiedzmy, że jesteśmy w Polsce pod Sokołowem, więc niech zostanie że ogólnie jakieśtam orły, sokoły.

Także po malowniczo pustej w ludzi i bujnej w przyrodę drodze wjechaliśmy w pole, komuś wzrósł poziom kortyzolu czy innej adrenaliny aż druga nawigacja zaprowadziła nas na miejsce.

I tam był Bug. No ja romantyczka jestem, choć w codzienności się to nie przejawia. Jak kiedyś zasugerowałam Mężowi, że jestem romantyczna, to się zachłysnął i uśmiał. Dla niego to był komizm porównywalny do przebrania Pudzianowskiego w różowy strój baletnicy. Ja – romantyczna.

Także szeroka, taka polska rzeka, kojarząca się z dzikością, Kresami i czym tam jeszcze sentymentalnym – no dusza moja i ciało moje się tym Bugiem karmiły. Tu jest czakram Ziemi dla mnie. Czy coś.

To mnie karmi. Takie miejsca, takie chwile. Ładują, resetują. Podłączam się do jakiejś Prawdy, do źródłowego, czystego oprogramowania. Czy coś. No mówię, że czakram.

Ptaszki świergoliły, żaby żabiły, woda sunęła, ważki latały, wiewiórki biegały, kukułka kukała. I był ptak. Taki duży, wodny. Szary. Blondynka jestem, ale może żuraw? No duży. No ptak. No wodny.

Wracając, rozmyślałam, że to właściwie niedaleko, skoro mogliśmy pojechać i wrócić tego samego dnia nieumęczeni. Zastanawiam się, ile czasu ludzie potrzebowali na pokonanie tej drogi trzysta albo pięćset lat temu. A ja – od podlaskiego Buga do zabilbordowanej Warszawy w niecałe dwie godziny.

Powtórzę się teraz: mam taki czas, że zastanawiam się, czego ja chcę w swoim życiu, co ja lubię, czego chcę więcej. Takie momenty, takie wypady w krzaki (czyt. przyrodę) to jest to. To jest mój orgas-orgas.

Podobny miałam z okazji nieplanowanej wycieczki na Ślężę.

Być może już to gdzieś pisałam, więc być może powtarzam: jeśli miałabym do wyboru trzy lub pięć wełnianych płaszczy albo wycieczkę na Ślężę czy ten Bug – wybrałabym te krzaki. Serio.

Być tu, być tam. Dotknąć tego i tamtego. To mnie jakoś napełnia, karmi, resetuje, przywraca do zdrowia na wielu poziomach. Magia.

Obserwuję siebie i pytam, czego chcę, co lubię. Powoli potrafię to określić:

Mój luksus. Potrzebowałam posiedzieć nad Bugiem.

Nowy luksus. Tak jak nowym bogactwem ponoć jest wolność.

I potem pyta Cię sąsiad pod Wwą przy sobocie:

– O, a gdzie byliście?

– A, za Sokołowem Podlaskim. Potrzebowałam sobie nad Bugiem posiedzieć. (Nie ma pan tak czasem? Ja, jak od czasu do czasu nad Bugiem nie posiedzę, to zaczynam zabijać. Więc Mąż mnie wozi. Profilaktycznie).

Czego sobie w większej ilości i częstotliwości życzę.

fotorelacje

Jest pięknie: Pełnia w Strzelcu +

Być może każda okazja do świętowania jest dobra. Ta jest znakomita. Czerwiec, ciepło na zewnątrz, przyroda w apogeum bujności, jedne z najdłuższych dni w roku, przełom wiosny i lata. I pełnia Księżyca 🌕 W Strzelcu

Czyli jest impreza. Strzelec to ogień, optymizm, podróże, krzaki (czyt. przyroda), ludzie, radość, energia, przygoda, zabawa i… od pasa w dół zwierzątko. No, Centaur. Jowisz, władca Strzelca, to obfitość i szczęście. Jowialność.

Dobrze się czuję w tych dniach. Wkrótce urodziny Starszego, gdzieś w noc Kupały. I wakacyjny wyjazd.

A dla wszystkich – zaraz jakiś długi weekend. Zachęcam więc do chwili zabawy i radości, najlepiej na zewnątrz 🙂

Poniżej zdjęcia ze spaceru jeszcze przed pełnią, ale Księżyc już wtedy robił wrażenie. Słońce w Bliźniętach też spoko 😉

Dwa dni przed pełnią. Enjoy:

Dzień przed pełnią:

Mąż wraca z pracy. Od drzwi pyta:

– Co tu tak czerwono? – niebo takie było około zachodu słońca.

– Pełnia w Strzelcu!

– A… To ja idę pobiegać – mówi szybko, łapiąc za klamkę od drzwi.

Bo wie, w jakim jestem nastroju 😀 Szampańskim, energetycznym, optymistycznym, wesołym, rozrywkowym, hulaszczym i rozpasanym. Ten nastrój u drugiego człowieka jest męczący, jeśli akurat nie czujesz tego samego.

fotorelacje

Mój problem z brunetkami (z podtekstem ratowania planety) 🎁

Mój problem z brunetkami jest taki, że… niby to blondynki wpisuje się na listę tych “naj”, ale jednocześnie wymaga się od nas, złotowłosych, byśmy miały rzęsy jak węgiel.

Promuje się typ urody, która niezależnie od tego, jaka się urodziła i jaki włos ma na głowie, ma mieć oprawę oka brunetki. A jak nie, to jest ble.

Pokaż mi jedną modelkę lub kobietę w filmie, która nie ma “zrobionych rzęs”. No i brwi.

Mężczyźni widzą tylko to, chłopcy widzą tylko to.

I potem taka blondynka – która na ulicy, i w reklamach też widzi tylko to – staje przed lustrem i jej smutno. W kategoriach tego świata oryginalnie wygląda bowiem na słabą, chorą, bidną – coś w tym stylu.

Też to mam, miewam. Bywa, że przechodzi cudownie po pierwszych dniach, kiedy twarz złapie trochę słońca. Nie wiem, czy poprawia się wygląd twarzy od tego słońca czy po prostu witamina D prostuje mi psychikę i inaczej na tą samą siebie patrzę.

Dziewczyny, pokochajmy swoje barwy.

Blondynka ma śliczne włosy na głowie, jej rzęs prawie nie widać (jeszcze jak słońce rozjaśni latem!). Podobnie jak włosów nad górną wargą i tych na udach.

Brunetka ma śliczne włosy na głowie, firany ciemnych rzęs, ale też i jakieś wady.

U blondynki widać samo oko. U brunetki na pierwszy plan może wybijać się oprawa oka.

Wiecie, co kto lubi. Które zalety wybierasz? Pamiętaj, że wszystkie idą w parze ze swoim pakietem wad.

Z wyglądem każdego typu urody – czy koloru, czy kształtu ciała – jest jak z całym człowiekiem. Ma plusy, i minusy.

Ja jestem wspaniała i mam brzydkie wady albo po prostu cechy, które komuś mogą przeszkadzać. Mój Mąż jest świetny, ale jego minusów spisałabym też kartkę A4 😉

Ja nie mam widocznych, zjawiskowych rzęs, ale z kolei u bruneta od razu widać, jak siwieje.

Osoba szczupłą może i wpisuje się jakoś w kanony, ale biustu dużego raczej nie będzie miała 😉 A ta z “kobiecymi” kształtami może mieć większą tendencję do dużego brzucha czy cellulitu.

I tak to sobie jesteśmy różni, z pakietami plusów i minusów w charakterze, zachowaniu i wyglądzie. A jednak dajemy się – wierzymy w kanon, szukamy, jak się do niego dopasować.

Czy nie sądzisz, że jakby powiedzieć prawie wszystkim dziewczynom, że wyglądają dobrze (i to w taki sposób, by uwierzyły), to baaardzo dużo rzeczy przestałoby się sprzedawać? A mniejsza sprzedaż, pamiętaj, to mniejsza produkcja (trucie środowiska), mniej transportu (trucia), pakowania (trucia), zatrudniania dziewczyn do reklamowania, analizowania i sprzedawania (więcej matek dostępnych dla dzieci), wreszcie mniejsza sprzedaż to mniej i opakowań i samych produktów, które trafiają na śmietniska.

A wczoraj widziałam jakiś nagłówek, że nieużywanie kosmetyków przez trzy dni powoduje znaczne zmniejszenie ilości szkodliwej chemii w organizmie. Czyli i zdrowie by nam doszło, bo nie tylko mniej zanieczyszczenia wód i gleb, ale i nasze prywatne ciała czystsze!

No nie róbmy tego sobie ani planecie!

Tuszów, smarów do skóry pod pięćdziesięcioma nazwami, włosów doczepianych, barwników wstrzykiwanych, majtów opinających i nawet dalej nie chce mi się wymieniać. Przejdź się po drogerii i powiedz, co tam jest potrzebne poza podstawowym mydłem, papierem toaletowym, pastą i szczotką do zębów i może perfumem czy czymś do kąpieli na lepszy humor raz w miesiącu.

Kobitki, my dajemy się wrabiać sprzedawcom. Wierzymy, że coś jest z nami nie tak i w sumie…

…odbarwiamy Azjatki i kolorujemy białe.

A my dzisiaj coraz bardziej “świadome”.

Potrafisz powiedzieć, że jesteś wysoko wrażliwa, że masz high-need potomstwo, że jesteś ze spektrum autyzmu, że miałaś zaburzenia odżywiania, że chodzisz do psychoterapeuty, że bierzesz leki od psychiatry, że tworzysz rodzinę jednorodzicową, a może nawet że jesteś otyła i szczęśliwa.

A nie umiesz oświadczyć, że nie wyglądasz jak jeden “słuszny” wzór baby z fotoszopa!? Że po prostu nie masz czarnych rzęs!?

Na ten sezon beachbodowy apeluję: bądź sobą z pakietem różnorodności, która może nie równać się wzorowi z fotoszopa. Nie równaj do wzoru. Chyba że nic Cię to nie kosztuje, bo akurat wyglądasz niemal jak wzór, a i drugie pół lub kręcące się wokół Ciebie samce wyrównują także charakterem do ideału króla na koniu.

Wstań rano, nałóż koszulkę, gatki, włosy rozczesz lub zwiąż i idź w świat. Bo jesteś gotowa.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia