Będzie relacja z wyjazdu. Weekend w Krakowie z dziećmi. Tak po prawdzie to weekend nie jest po mojemu. W moim stylu byłaby wolnościowa eskapada w środku tygodnia. Pamiętaj: wolny człowiek zwiedza miejsca w tygodniu, najlepiej w środku dnia, natomiast samochodem jeździ w weekendy. Najlepiej do Wwy w sobotę, a z Wwy w niedzielę wieczór. Wtedy zawsze jesteś odszczepieńcem, do którego należy świat, który nie zna pojęć tłum czy korek. To jest życie!
Ale jednak pojechaliśmy na weekend, gdyż ponieważ to i tamto, o czym później.
Sobota
W sobotę Kraków mi się nie podobał.
Osiedla spoko, przejazd znaczy ulice spoko, szerokie. Zielono. Trochę jak w Lublinie, skąd pochodzę i gdzie przemieszkałam też kilka lat z Mężem i dziećmi. Okolice stadionu znaczy Areny spoko.
Ja, jak to ja, tłumaczyłam dzieciom świat wprost i po mojemu. Kiedy Starszy zapytał, dlaczego na zewnątrz budowli są takie... dziury, druty... powiedziałam, że chcieli, żeby stadion wyglądał na wieeelki, ale zbudowali mniejszy i dokleili naokoło druty, żeby wyglądał na szerszy. Jeśli ktoś ma inne wytłumaczenie metalowych drabinek, może je podać.

Natomiast jakąś godzinę później tłum na Starówce mnie przytłoczył. Przygniótł. Tlen mi odebrał. Oczy obciążył niemal do stanu zawieszenia z przegrzania.
No ale sobota, październik z nowymi studenciakami, ciepło jak we wrześniu. Pewnie w chmurną, chłodną środę byłoby lepiej.
Wolę góry. Dodać jeszcze ze sto kilometrów i masz królestwo krzaków i kamieni.
Ja bardzo lubię ludzi, przy czym najlepiej 1 : 1. Im gęściej, tym dla mnie gorzej.




W sklepie przy Rynku aż się zacięłam. Mała powierzchnia, dużo ludzi, wąskie przestrzenie pomiędzy regałami, te dużo ludzi chodzi w te i we w te, bo nie ma czegoś takiego jak jeden podstawowy kierunek wędrowania przez sklep. Ja z koszykiem, Mężem i dwójką dzieci ciągniętych za sobą. No ja w takich warunkach przestaję funkcjonować.
Stanęłam z boku. Czyli w przejściu, bo tam wszędzie było przejście. Postawiłam koszyk i tylko instruowałam mężczyzn mych, co mają ściągać z półek (no nie wiem, tak, żebyście jutro nie mówili, że głodni, że nie ma, że za mało). Przynosili i szli po następne, a ja trwałam w zdegustowaniu, przytłoczeniu i bliskim hibernacji trybie przetrwania.
Ciężko się zrobiło, rozluźniamy atmosferę.
Jednym z plusów Krakowa jest to, że w ogóle nie śmierdzi (Starówka i okolice), a na pewno nie śmierdzi tak, jak miasto z dobrym klimatem, w którym mieszkam znowu od paru lat. Zdrowo dla ludzi. Brawa dla władz, które podjęły efektywne kroki. Choć jakbym więcej poczytała o sprawie, to pewnie zrezygnowałabym z braw dla władz. No ale pozostańmy na lukrowej powierzchni czystego Krakowa.


The noc
Przynajmniej tam, gdzie my spaliśmy, w nocy było jasno. I dopiero będąc w tym, przypomniałam sobie ten widok i te odczucia, które przecież miałam na co dzień w dzieciństwie.
W takich miastach w nocy jest jasno. Gasisz wszystkie światła w domu i wciąż widzisz wszystkie meble i rzeczy. Nie ma możliwości się potknąć. Chyba że zamkniesz oczy. Tu gdzie teraz mieszkam jest zdecydowanie inaczej.
Jak może kojarzycie, ja chcę mieszkać na wsi, ale chyba postawię sobie latarnię w oknie.
Widok z okna. Wieczorem deszcz, a rano piękne słońce na piękny dzień:


Weekend w Krakowie z dziećmi: Niedziela
O, ten dzień był piękny. Nawet ludzie mi nie przeszkadzali pomimo ich chorej gęstości. Może Księżyc zmienił znak zodiaku, czy coś. Po pierwszym dniu żałowałam, że się tu w ogóle targaliśmy. A drugiego było wspaniale.
Po śniadaniu i spakowaniu się wyruszyłam z Chłopcami (8 i 6 lat) na Starówkę. Mieliśmy do niej 5-10 minut piechotą. No ale Stare Miasto w Krakowie jest ogromne i przejście od jego granic do Rynku to już jest solidny kawałek spaceru.
Jak głupia próbowałam dzieciom pokazać, co jest "ważne" w Krakowie według naszej kultury. No żeby kojarzyli, jak będzie coś w książkach o tym mieście, kościele Mariackim czy Wawelu. I tak drugiego dnia robię powtórkę:
- A czy ktoś pamięta, jak nazywają się krzaczory wokół Starego Miasta w Krakowie? - no mówię, że jak głupia.
I tak pomiędzy matkowym wciskaniem faktów a dzieciowymi pytaniami z d*py o wszystko co nie na temat doszliśmy na Rynek. Słoneczny i jeszcze nawet pustawy.






No i nie oszukujmy się, że przyjechaliśmy tu na spontaniczną wycieczkę, bo się matce zachciało. No nie.
Mąż biega i taki sobie cel wymyślił, że w tym roku chce poprawić swój wynik w półmaratonie na oficjalnie mierzonych zawodach. No to sobie pojechał i poprawił. A wierna Żona telepała się z nim i dziećmi te dwa województwa dalej.
Także staliśmy, kibicowaliśmy, czekaliśmy na przebiegnięcie Męża i rozbieraliśmy się, gdyż słońce.


Ponieważ po tym Rynku Mąż miał jeszcze prawie drugie pół trasy do przetruchtania, my spacerowaliśmy sobie dalej niespiesznie po Starówce.






Herbatę i podjadanie załatwiliśmy na Plantach. Przyjemne to jest miejsce. Właściwie jeśli miałabym mieszkać w mieście, to Kraków wygrywa z Wwą bezdyskusyjnie. I wygląd miasta, i nie widać tu tej warszawskiej sztywności wyniosłych ludzi.
W tych czasach pędzących zmian nie miałam już rozeznania, czy jak będziemy karmić gołębie, to dostaniemy w czaszkę od jakiejś piskliwej starszej albo młodszej pani czy nie. Więc my tak tylko troszkę i cichaczem.


Potem babeczka, która od paru miesięcy bawi się astrologią natknęła się na gołego Merkurego:

Chciałam, żebyśmy zwiedzili mury obronne, które widać tu za Merkurym, ale ochroniarz nam powiedział, że od tej strony to nie. No to nie.
Poszliśmy spotkać się z Mężem przy aucie. Po drodze, nawet poza Starówką, też jest ładnie:

Weekend w Krakowie z dziećmi po mojemu - część druga tutaj.
...
Zobacz fotorelacje z innych miejsc.
Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie i kalendarza do druku na każdy miesiąc 2023 🙂