Najlepsze zmywanie makijażu i pokusy zakupowe +
Jakby uśrednić, to maluję się (czyli rzęsy) jakiś raz na 2-3 tygodnie. Czasem bo mam ochotę, a czasem do ludzi, gdyż ponieważ nie zawsze mam ochotę i siłę być odmieńcem. A ludzie wciąż nie są przyzwyczajeni do naturalnych twarzy kobiet, tym bardziej blondynek.
I cóż ja Wam powiem o zmywaniu tego tuszu do rzęs?
W domu do zmywania malowideł używam oleju kokosowego. Dlaczego? Bo mam go zawsze w łazience (do innych celów) oraz dlatego, że działa. Nie jestem fanką kupowania ani przechowywania i potykania się o rzeczy, które służyłyby mi raz w miesiącu (jak płyn do zmywania makijażu). Nie jestem fanką chemii do skóry także. Więc skoro kokos działa – używam kokosa.
Wadą oleju kokosowego może jest to, że nieciekawie się go transportuje. Ja mam go w szklanych słoiczkach. On przy około +20 stopniach staje się płynny. Olej. Tłusty. Nie chcesz, żeby to się wylało. Kiedy jedziemy gdzieś na dłużej, słoiczek z kokosem podróżuje z przodu samochodu, pionowo i na widoku, w miejscu na kubek czy inną butelkę dla kierowcy i przedniego pasażera.
Ale gdy jadę gdzieś do kogoś na krótko, nie zabieram ze sobą całego swojego kramu.
I tak oto wylądowałam w sytuacji korzystania przez dwa dni z przeznaczonego do tego jednego celu, chwalonego płynu do demakijażu firmy na N, dwufazowego, zawierającego cudowne substancje takie i śmakie. No niby traktowałam się lepiej. Przeznaczonym do tego specyfikiem, a nie jakimś śmiesznym olejem kokosowym.
I co?
Płyn firmy na N po pierwsze zapachowo walił chemią, nieco podrażniał oczy mimo innych zapewnień na etykiecie. I przede wszystkim: płyn do zmywania makijażu nie zmył tuszu tak dokładnie jak olej kokosowy.
Po użyciu oleju na ogół rano mam do starcia spod oka jakieś delikatne resztki, które jeszcze na rzęsach pozostały i przez noc sobie poodpadały. Natomiast po drogeryjnym płynie do demakijażu te poprawki były i obfitsze (więcej tuszu pojawiało się po godzinie czy po całej nocy pod okiem) i musiałam je wykonywać co najmniej dwa razy, znów katując oko chemią.
Także uwaga: to, że zwykły olej/soda/woda/maseczka z ogórka/cokolwiek jest lepsze od profesjonalnego kosmetyku/zabiegu/środka czyszczącego często nie jest tylko pobożnym życzeniem ludzi z ruchów około eko. Często są to po prostu fakty widoczne gołym okiem, do pokazania jak krowie na rowie.
…
O! Teraz przypomniało mi się, jak Mąż, zwolennik profesjonalnej chemii, zaplanował sobie sprzątnąć przestrzenie poremontowe. Pojechał do sklepu budowlanego i nabył specyfik czyszczący absolutnie wszystko firmy na A (klej okej, czy jak było w ich reklamie?). Zabrał też ode mnie pół butelki octu. I cóż się okazało? Że intensywnie chemiczny specyfik intensywnie pompowanej marketingiem firmy nie zmywał tak dobrze, jak zwykły, głupi, tani ocet. I to stwierdził mój Mąż. Nie-fan octu i w ogóle nie-fan wymysłów, których ja jestem fanką.
…
Także już siedzę w swoim domu, dokupuję olej, bo po ponad roku od zakupu dwóch słoików się skończył.
W ogóle, czy kupisz gdzieś pastę do zębów, połowę dezodorantu i płyn do demakijażu, które razem wyniosą Cię do 4 zł miesięcznie? Tak działa mój kokos. Myję nim zęby, mieszam z sodą oczyszczoną i to jest mój dezodorant oraz raz na dwa tygodnie zmywam nim rzęs.
…
Dokupuję olej, dokupuję olej…
Na liście miałam jeszcze sodę.
Znalazłam sklep, który mi odpowiadał. Poza łallegro. Bardzo polecam i sugeruję, że nawet jeśli znajdziesz coś na tym serwisie, spróbuj dotrzeć do strony www samego sklepu i tam kupować. Uniezależniajmy dobre sklepy od internetowych molochów. Szerzej pisałam o tym tutaj.
Ponieważ na liście miałam jeszcze coś i interesował mnie asortyment sklepu (zdrowie, eko), to trochę tam pobuszowałam.
Innych rzeczy z listy zakupów nie znalazłam, ale znalazłam cośtam do twarzy, nad czego zakupem zaczęłam się poważnie zastanawiać. Właściwie niemal wrzuciłam do koszyka, tym bardziej, że kosztowało grosze, a to taka substancja, o której dużo się mówi, że skórze robi dobrze, a ja jednak już po trzydziestce.
Już miałam sobie to kupić, gdy wróciła do mnie Pani Zdrowo Myśląca.
Mówi do mnie tak:
– Okej, zaczęłaś dbać o skórę twarzy. Kupiłaś specyfiki x i y, które regularnie stosujesz. Od paru tygodni. Nie masz po nich problemów, czyli może są w porządku. Postosuj je do końca, na tyle długo, by móc ocenić, czy dają jakiś efekt. Jak je wykończysz, możesz kupić sobie coś innego, wypróbować kolejną metodę.
Jedno na raz. Nawet jeśli świat oferuje piętnaście dobrych grzybów w barszcz. Weź na razie jednego.
Kiedy zaczynasz ćwiczyć, to i budowanie mięśni, i brzuch, i rozciąganie, i elastyczność, i kręgosłup na postawę wydają się ważne. Ale czy sądzisz, że jak dowalisz sobie 5 nawet krótkich treningów dziennie, to w ogóle wytrwasz w tym dłużej niż półtora dnia? Czy nie lepiej rzeźbić sylwetkę, chwilowo bez nacisku na brzuch, kręgosłup i elastyczność, ale być do przodu chociaż o to jedno?
Jedna rzecz na raz.
A z kupowaniem to w ogóle warto się stopować i zastanawiać. Super plan pielęgnacji – ok. Ale jeśli nie masz na to fizycznie czasu, to patrząc na nieużywane buteleczki, będziesz miała wyrzuty sumienia i zwyczajnie będziesz potykała się o to w szafce, nie miała miejsca, a terminy ważności lecą.
Kupuj to, czego naprawdę potrzebujesz.