wady edukacji domowej dla rodzica

Wady edukacji domowej wczesnoszkolnej dla rodzica

Mam gdzieś w domu karteczki z wypisanymi punktami, które planowałam tu opisać. Nie pamiętam ich wszystkich. Wiem, że chciałam sobie intensywnie ponarzekać. Bo naprawdę można. A jednak wiem, że źle się czyta cudze narzekanie. Zmieniłam więc koncepcję. Zamiast wytaczać gorzkie działa – wady edukacji domowej, wyróżnię tylko trzy punkty. W gorszy dzień każda z mam może je sobie poszerzyć w mętną, bulgocącą rzekę pełną jadu.

Wady edukacji domowej

Wada nr 1: Edukacja

Ponieważ podjęliśmy się edukacji domowej naszych dzieci (głównie ja), to jedną z moich ról jest rola wtłaczacza programu nauczania w nasze dzieci.

Żyję nadzieją, że w dalszych latach dzieci rzeczywiście przejmują na siebie odpowiedzialność i uczą się w dużej mierze same.

Póki co u nas pierwsza i druga klasa, czyli uczę, przypominam, zaganiam, opowiadam, pytam, odpowiadam. Wymyślam, JAK nauczyć czegoś, co nie wchodzi samo.

Ponieważ kocham wolność, swobodę, samodecydowanie, to najeżam się na sam pomysł istnienia programu nauczania takiego samego dla wszystkich. W sytuacji pełnej wolności, jak jest np. w niektórych stanach USA, uczyłabym dzieci i książek, i matmy, i przyrody, ale tak, jak by nam wyszło, nie schematem. Cyfr rzymskich nauczyłabym, jakby się z nimi zetknęli i chcieli zrozumieć. A nie w drugiej klasie, gdyż ponieważ akurat w drugiej klasie, bo tak napisali i podpisali ministerialni.

Umiem dzielić i mnożyć i wychodzą mi dobre wyniki. Mimo że nie wiem, które to iloczyn, a które iloraz. Podobnie nie wiem, które odjemnik, odjemna, dzielnik i dzielna. Druga klasa podstawówki. A ja po dobrym mat-fizie.

Także nie jestem tylko towarzyszką każdego dnia, podawaczką posiłków, wysłuchiwaczką historii i taką ciepłą mamusią, gdyż ponieważ muszę też w jakimś zakresie być wtłaczaczem programu. Złym policjantem.

Oczywiście Internet donosi o dzieciach, które latają po łące, robią tylko to, co chcą, a później śpiewająco zdają egzaminy. Fajnie. Ja jednak na łąkach nie widziałam odjemników, nazwy święta z 11 listopada, zasad pisowni z rz.

Tak, zgadzam się z tym, żeby takie rzeczy olewać. Tylko nie chcę tego zrobić dzieciom przy pierwszych egzaminach. Niech będą przygotowani i przejdą je jak najmniej stresowo.

Wady edukacji domowej, nr 2: Domowa

W sezonie grypowym ’20-’22 wszyscy rodzice mieli okazję poznać smak przebywania z dziećmi 24h na dobę.

Jest jak jest.

Możesz je kochać. Ale one np. generują hałas i nieustanne rozproszenia (tzn. przychodzenie do rodzica co 1,5 minuty z ważną sprawą).

Możesz być typem, który fizycznie cierpi w hałasie i którego mózg wyje alarmem, gdy jest rozpraszany co 1,5 minuty.

Fakt nr 1: Dobrze jest mieć z kim konie kraść

Każde wyłamanie się ze schematu jest dla mnie jak to kradzenie koni. Robisz w swoim życiu duży żart, który jest w sumie poważną rzeczywistością, ale z mrugnięciem (chyba do swojej wolnej duszy).

Innym albo o tym nie opowiadasz, albo będą Cię mieli za wariata, albo będą liczyli na to, że może jednak Ci przejdzie.

Na pewno jest lżej robić takie rzeczy, gdy ma się takiego kompana, z którym można konie kraść.

Czasami mam wrażenie, że mam to wsparcie, a czasem zupełnie nie. Być samemu odmieńcem w świecie pełnym skopiowanych ludzi – to bywa nieprzyjemne, demotywujące, smutne, rozdzierające.

Dobra rada

Przeczytałam dzisiaj w tym złym Internecie, że

nie muszę być idealną mamą i mieć idealnych dzieci.

Niby nie nazwałabym tego, jak myślę i jak działam, że wierzę, że muszę być idealna. Ale chyba jakoś z założenia trochę tak funkcjonowałam.

A ja jestem po prostu mamą. Dobrą, bo jestem. Odpowiednią. I nie uczestniczę w konkursie.

Dobrze, że sobie to zapisałam.

Więcej na ten temat:

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia
minimalizm przedpokój blog

Ułatw Sobie Dom: Przedpokój

Minimalizm – przedpokój. W tej części sprzątamy szafę z ubraniami i przedmiotami związanymi z wyjściem na dwór w bieżącą porę roku.

Jeśli nie czytałaś pierwszej części cyklu, polecam tam zajrzeć, bo nie powtarzam za każdym razem głównych założeń i metody. Opisuje tam, co usunąć z pomieszczenia w pierwszej kolejności, piszę o wyciąganiu wszystkiego na raz z szafek, kategoryzowaniu i najlepszym układzie, w jakim dobrze jest umieścić przedmioty.

Przedmioty, które zostają, bo dla mnie najpiękniejsze, najpraktyczniejsze i najwspanialsze jest takie przejrzenie przedmiotów, by nie przechowywać już w domu niepotrzebnych, nieużywanych, nadmiarowych. Później lżej się żyje i łatwiej sprząta.

Także doczytaj o metodzie na przykładzie łazienki i wróć tu, do mojej listy i uwag odnośnie rzeczy, które trzyma się w przedpokoju.

Minimalizm – przedpokój: Ubrania wierzchnie

W przedpokojowej szafie wieszamy kurtki lub płaszcze używane na bieżąco, czyli idealnie: po jednej sztuce na człowieka. W zimie są to kurtki zimowe, wiosną i latem – te lżejsze. Dzieci wiosną i jesienią mają dodatkowo bezrękawniki.

  • Poza umieszczeniem Waszych ubrań w szafie, pozostaw tam ze dwa dodatkowe wieszaki – dla gości.
  • Przeglądając ubrania, posprawdzaj kieszenie – a nuż trafisz na te zagubione rękawiczki!

Na półce w szafie przedpokojowej przechowuję:

– ubrania dzieci na dwór, czasem też dorosłych – nie jestem z tych najskrajniejszych pedantów, ale jednak wchodzenie na łóżko czy siadanie na kanapie w spodniach, w których siedziało się na publicznej ławce czy w piaskownicy – jest dla mnie nieapetyczne. Chłopcy mają tu po 2 pary spodni „dworowych” i po bluzie, a gdy jest śnieg także spodnie śniegowe

– w zimie: czapki/opaski, szaliki, rękawiczki, rajstopy – idealnie po 1 sztuce dla każdego, więcej tylko par rękawiczek dla dzieci i rajstop – po 2 pary.

A że nie zawsze jest idealnie i może trafić Ci się dziecko, któremu żadna czapka nie pasuje i każdego dnia z pięciu różnych z łaską jakąś jedną wybierze… Bywa i tak. Dostosujesz się do realiów. Naginasz ideę minimalizm – przedpokój.

Także trzymasz, co i ile trzymasz. Ja mam na to dwie torby prezentowe: w jednej są rzeczy dorosłych, w drugiej – dzieci. Albo: w jednej szaliki, rękawiczki, czapki, a w drugiej poskładane spodnie i bluzy.

– pudełko z dużymi, materiałowymi torbami na zakupy i siateczkami wielorazowymi na owoce/warzywa

– dwie moje torebki (średnia i malutka), choć z jedną średnią też dobrze funkcjonowałam latami.

Buty

Zacznijmy od tego, ile w ogóle powinnaś mieć butów. Moim zdaniem – i funkcjonuję tak od lat – wystarczą trzy podstawowe pary butów plus ewentualnie buty do zadań specjalnych. Te trzy podstawowe rodzaje butów to:

– sandały – ponieważ zachęcam do posiadania jednych, niech będą wygodne i uniwersalne w wyglądzie: i na wycieczkę po lesie, i na chrzciny

– buty na jesień/wiosnę – czyli zakryte, do kostki

– buty na zimę.

Z obuwia do zadań specjalnych możesz trzymać po jednej parze z którejś z kategorii:

  • do chodzenia po górach – moje czekają na wyjazdy w pudle w piwnicy
  • biegowe/sportowe
  • do pracy na działce
  • eleganckie-imprezowe itp. – moje znów w piwnicy.

Wiem, że pewnie masz po kilka par butów jednej kategorii np. butów na jesień, które powiedzmy dobierasz kolorystycznie do stroju lub w jakiś sposób do nastroju. Uwierz mi, że jedna dobrze wybrana para wystarczy i że nikt nie zwraca uwagi na to, w czym konkretnie i jak często chodzisz (chyba że jesteś nastolatką, tu się dzieciaki niestety wciąż inaczej oceniają). Zwracamy uwagę raczej na ogólne wrażenie.

A o ile prościej jest wyjść z domu, gdy wiesz, które buty masz włożyć (bo masz jedne na te porę roku)! Nawet takie decyzje dot. buta na dziś ograniczają moc naszego umysłu, którą mogłybyśmy wykorzystać na ważniejsze decyzje. To jacyś naukowcy zbadali.

Butów niewygodnych polecam w ogóle nie mieć.

W szafce przedpokojowej trzymam więc pary będące na bieżąco w użyciu.

Przez cały rok mam tu buty jesienne/wiosenne (w lecie zdarzy się chłodniejszy dzień, zimą cieplejszy lub szybki skok do piwnicy) i odpowiednio buty zimowe lub sandały. Czyli dwie pary. Czasem zamiast jesienno-wiosennych – sportowe.

Dzieci mają tu na ogół po dwie pary plus poza zimą także buty piłkarskie.

Mąż ma więcej par, bo jako zapalony biegacz… ma więcej.

Inne przedmioty, które przechowuję w przedpokoju

Z rzadziej używanych akcesoriów przedpokojowych mam:

– pasty/impregnaty do butów

– szczotkę i szmatkę do butów

– zapasowe sznurówki (jeśli nie wiesz do czego, nie wymieniasz – wyrzuć)

– kapcie dla gości

– zapas haczyków, na których niby mieliśmy wieszać klucze, ale odpadają, może jakoś lepiej się je przyklei…

– kreda do rysowania na chodniku

– ziemia do roślin i kamienie – skarby dzieci (1/10 kamieni, które tu były albo i mniej) – w sumie kamienie to darmowe pamiątki i tanie dekoracje

– zapas chusteczek higienicznych – na spacery

– parasol (je-den)

– sprzęt do baniek mydlanych.

Minimalizm przedpokój, czyli idealnie jest, żeby na podłodze nic nie leżało, co podkreślałam już w pierwszej części cyklu. Milej dla oka, wrażenie spokoju i łatwiejsze odkurzanie czy też mycie podłogi.

O, kiedy jest śnieg, wystawiam w przedpokoju tacki tzn. przykrywki od pudeł, do których przykrywek nie potrzebowałam, a były w komplecie. Do nich szmatkę i tak na wierzchu schną sobie buty po śniegu, a piach nie włazi wszędzie.


Dotychczas opublikowane teksty z cyklu Ułatw Sobie Dom:

Zainteresowana minimalizmem? Zerknij na to:
ebook Dlaczego warto poeksperymentować z minimalizmem właśnie teraz? – darmowy za zapis do Newslettera
karty pracy Upraszczacz życia, stworzone w oparciu o najpopularniejsze teksty na blogu, dotyczące minimalizmu.

Lubię poznawać Czytelników i wiedzieć, do kogo piszę. Napisz śmiało komentarz albo odezwij się do mnie gdzieś w internetach 🙂

styl życia
etyka i moralność - gdzie się podziały

Gdzie podziała się etyka? Moralność jakakolwiek? 🎁

Jestem tą naiwną niuńcią, która myślała, że zasady, powinności, moralność i religia to tak na serio. Że normalny człowiek, czyli każdy, który nie planuje być złodziejem, super oszustem czy zabójcą, przestrzega tego, no chyba że naprawdę niechcący się potknie.

Podobno wg etymologii tego wyrazu grzech znaczy zabłądzenie. Takie niechcący.

Mnie bolało, gdy zauważyłam, że ludziom, którzy deklarują, że chcą dobrze dla innych, w rzeczywistości nie zależy na tym dobru innych. Chodziło o tych ze świecznika i do świecznika dopchać się próbujących.

Zaczęłam więc uważać polityków, ludzi z telewizora i wielu innych państwowych za szambo.

Później zorientowałam się, że wiele firm dużych i małych to też duże szambo. Wyzyskujące pracowników, konsumentów, oszukujące szambo państwowe i choro wyniszczające środowisko naturalne. Psychopaci (znajdź w wyszukiwarce listę cech takich ludzi i zastanów się, czy nie pasuje przypadkiem do pewnych znanych ludzi, dużych firm czy instytucji).

W tym roku dotarło do mnie, że w sumie między zwykłymi ludźmi, nie tylko tymi ścigającymi się o miliony, popularność czy zaszczyty, też jest pełno tego. Kłamstw, oszustwa, przymykania oczu, fałszu. O plotkarstwie, krytykanctwie i nienawiści nie wspominając.

Można się załamać.

Nie krzywdź, nie kradnij, nie kłam. – Tak trudno?

Mówię tylko: nie krzywdź. Do: czyń dobro jeszcze nie doszliśmy.

Czy Boże Narodzenie jest o reniferach i piernikach, czy może właśnie o tym? O Bogu, człowieku i jego bliźnim.

Zadbajmy o jakość powiązania pomiędzy tymi postaciami. Żeby te relacje były czyste, jasne, proste, uczciwe, z dobrą wolą.

Bo o coś w tym życiu może chodzić poza uganianiem się za materią. Nie udawajmy, że nie. Co więcej, ja sądzę, że nas, ludzi, stać na tę uczciwość i dobro.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia
plastikowe ulotki i gratisy a ekologia

O plastikowych ulotkach i gratisach 🎁

– Przepraszam, ale ja też muszę jakoś zarabiać na życie. – Usłyszałam od młodego, nowego pana, który tankował mi samochód po tym, gdy chciałam oddać mu uloteczkę, którą mi wręczył. Reklama myjni. Rozdają takie plastikowe ulotki. Zalaminowane. A ja z ich myjni i tak nie skorzystam. A jakbym chciała skorzystać, to może wystarczy mi słowne przypomnienie, bez plastiko-karteluszki.

Teraz zarabia na życie, rozdając ludziom plastikowe śmieci. Bo gdzie w końcu wylądują te uloteczki?

W kolejnej pracy być może będzie prał ludziom mózgi charytatywnie bądź ekologicznie…

Wiesz: dzisiaj rozdaje plastik, a rok będzie ratował oceany łod plastiku.

Kiedyś byłam w CCC, bo mi się buty rozpadły i potrzebowałam kupić mniej więcej takie same. Buty chciałam wziąć, zapłacić gotówką, dziękuję, do widzenia, wyjść.

Tymczasem kobieta przy kasie musiała zaproponować mi jeszcze ze cztery rzeczy. Pisałam Wam już, że Empik niekoniecznie zarabia na książkach, a sklepy z elektroniką nie na elektronice tylko na dodatkach lub usługach wokół tematu.

Także proponowała mi jakieś super grzejące, wełniane wkładki do butów. Jakiś rodzaj pasty, środka do czyszczenia albo impregnatu. Może skarpety… A na pewno, co zapamiętałam: gumową bransoletkę z logo unicefu, która oznacza, że dałam im dodatkowe bodajże 5 zł, bo jak powiedziała kasjerka dzieci w Afryce na nas liczą.

I teraz czekam na dzień, kiedy ziomy z CCC będą zbierać przy kasie 5 zł na greenpeace’ową akcję oczyśćmy oceany z plastikowych bransoletek – wieloryby na nas liczą.

Kiedyś, gdy na ulicach rozdawano dużo papierowych ulotek, niektórzy nie brali ich ze względów ekologicznych. Że drzewa ścinamy i zużywamy ten papier niepotrzebnie, bo większość ludzi i tak ulotek nie kolekcjonuje tylko wywala, a z reklamowanej oferty korzysta promil ludzi, którym wręczono.

A dziś dają nam plastikowe ulotki. Shell. W Jewropie, w której plastikowe patyczki do uszu są chyba nielegalne i plastikowe siateczki w sklepach mocno ograniczone.

Zostawiłam ją na stoliku w budynku stacji. Nie ja pierwsza. Choć więcej pewnie znaleźlibyście w śmietniku.

Shell, CCC – jakieś noworoczne postanowienia poprawy?

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia
zabawa w astrologię - pierwsze kroki.png

Okołourodzinowo: Pobaw się jak ja :) 🎁

Jak czytać horoskop urodzeniowy? Jestem Panią Strzelec i jesteśmy właśnie w okolicach moich urodzin. Strzelce przedstawiane są jako pół-konie, pół-ludzie. W związku z tym przełączamy się między wersjami filozof (człowiek) oraz wino i Lady Gaga (zwierz). Mamy otwarte głowy, gdyż poszukujemy prawdy. Szukamy jej, grzebiąc niemal wszędzie. Od prac wielkich starożytnych głów po mądrości życiowe zwykłych panów Zenków i pań Kaś.

I tak, grzebiąc wszędzie, natrafiłam kiedyś na astrologię. W tym roku poszłam głębiej w tę wiedzę – kto czyta regularnie i dokładnie, ten mógł już to wychwycić.

Astrologia – czym jest? Co mi dała?

Chcę dać znać, że astrologia to zbiór bardzo konkretnych, precyzyjnych metod, praw. Są ruchy planet, kąty, stopnie, czas i szerokość geograficzna na Ziemi.

Co jest trudniejsze i łatwiej podważane to drugi krok, który polega na nałożeniu na ten mocno matematyczny schemat – symboliki. Tak, dalej mamy czytanie symboli, odnoszenie ich do życia i charakteru człowieka. Tu można i się potknąć, i za daleko popłynąć w nie dość precyzyjnie określonym kierunku.

Operowanie symbolami, wiedzą i zrozumieniem pochodzącymi chociażby z mitologii – to wszystko tu jest i to wszystko nie jest przecież łatwe ani możliwe do zapisania prostymi stwierdzeniami. Symbole mają wiele odniesień, rozchodzą się w różnych kierunkach, nie są skończone, nie mieszczą się w ramach.

To jest ten temat, gdzie astrologia może wydać się mętna, bo mętne jest nasze rozpracowywanie człowieka od strony psychiki. Jeszcze nikt nie dowiedział się o nikim wszystkiego. I jakiekolwiek byłoby to wszystko, nie streścisz tego nawet na dziewięciuset stronach A4. A na pewno nie na dziesięciu.

Cały czas uważam, że jeśli jakaś metoda ma ponad 2000 lat, jest warta uwagi. Cały czas uważam też, że skoro mamy wysyp różnych testów na typologie ludzi, używane głównie pod kątem dopasowania do siebie pracy, to możemy skorzystać i z tamtej typologii, którą szanowali np. europejscy władcy i Jung, a której uczyły się wszystkie Galileusze, Koperniki, biskupy (czyli też święci) i Platony, bo astrologia była obecna i oczywista w szkołach przez wieki, jak dzisiaj biologia.

Dla mnie samej astrologia jest podpowiedzią. Szukam w niej wskazówek, skrótów do zrozumienia siebie i bliskich. Ale na pewno nie jest wyrocznią!

Co mi dała?

Właśnie to lepsze zrozumienie siebie i zobaczenie bliskich pod innym kątem. Możesz żyć z kimś 10 lat i po tym czasie potrafić go w niektórych tematach podsumować – przewidywać reakcje, działania, znać motywacje, tok myślenia. Nieraz przy pomocy astrologii udaje się skrócić ten czas i zobaczyć w drugim człowieku coś wcześniej, gdyż ponieważ masz tam znak ze strzałką, który pokazuje że tutaj jest to.

Mnie to ułatwia. Wiem już, czego nie dostanę od bliskich mi ludzi. Wiem, czego mogę się z ich strony spodziewać. Wiem, gdzie mogą być trudności. Widzę, co nas łączy. Wiem, w czym są mocni.

Instrukcja obsługi Męża po prostu 😉 Zajrzenie mu pod czaszkę i pod żebra, i jasne zobaczenie rzeczy, których przez 11 lat się nie wychwyciło i nie nazwało a np. coś mnie w nim irytowało. Teraz wiem, co to i skąd się bierze. Łatwiej zaakceptować i odpuścić.

Pobawmy się! Horoskop urodzeniowy – jak czytać

Let’s have some fun jak śpiewa baraniasto-skorpioniasta Lady Gaga.

Teraz zaproszę Was do zabawy, do pierwszego kroku, który pozwoli zajrzeć w te swoje pokłady i może coś Wam o Was rozjaśni 🙂 Mnie ten krok rozjaśnił wiele.

Czego potrzebujesz: data, godzina i miejsce urodzenia.

Jeśli nie znasz godziny urodzenia, to sporo informacji Ci umknie. Godzinę urodzenia może pamiętać mama. Na ogół jest zapisana w dokumentach porodowych, a to jest chyba to samo, co karta zdrowia dziecka. Można też pytać o godzinę urodzenia w urzędzie stanu cywilnego – od któregoś roku zapisują te dane.

1 | Wchodzisz na astro.com

-> Horoscopes -> Drawings -> Chart Drawing, Ascendant -> enter birth data

czyli w skrócie tutaj.

Uzupełniasz dane.

Jeśli nie znasz godziny urodzenia, wpisz dowolną lub południe. Bez wpisania godziny nie puści Cię do następnego kroku.

Jeśli formularz nie zna Twojej miejscowości urodzenia, wpisz najbliższą większą 😉

Pól zaawansowanych nie musisz rozwijać.

continue

astrologia pierwsze kroki
Horoskop urodzeniowy – jak czytać

2 | Podziwiasz swój horoskop urodzeniowy

3 | Na kole lub w górnej tabelce szukasz trzech punktów:

  • Słońca – kółka z kropką w środku
  • Księżyca – którego symbol wygląda jak Księżyc 🙂
  • ascendentu – liter AC.

Uwaga: jeśli nie znasz godziny urodzenia i podałaś dowolną, nie znasz ascendentu! Obrazek coś wykreślił na podstawie wymyślonej godziny, ale nie bierzesz tego pod uwagę.

Żeby być precyzyjnym, dodam, że nie znając godziny urodzenia, możesz mieć wątpliwość też co do swojego znaku Księżyca. Możesz sprawdzić horoskop o godz. 00.01 i 23.59, i zobaczyć, czy tego dnia Księżyc zmieniał znak. Jeśli zmieniał, a Ty nie znasz godziny, to nie znasz i znaku.

Sprawdzasz, w jakich znakach zodiaku masz te punkty.

Patrząc na tabelę z dzisiejszym układem planet, widzisz w tabelce, że Słońce jest w Sag -> Sagittarius -> Strzelec. Na kole widzisz Słońce na tle znaku Strzelca, którego symbolem jest tu sama strzała.

Księżyc w południe jest w Lib -> Libra -> Waga, na kole na tle znaki Wagu – pola z jej symbolem.

Ascendent (AC) godziny 12.00 jest w Ari -> Aries -> Baran, na kole na polu z symbolem Barana.

Podpowiedź odnośnie symboli znaków zodiaku poniżej:

Jak czytać horoskop urodzeniowy?- astrologia - pierwsze kroki
źródło grafiki

4 | Zapoznajesz się z opisami archetypów trzech znaków zodiaku, które rozpoznałaś punkt wyżej

Może być ich mniej niż trzy, jeśli dwa lub wszystkie elementy masz na tle tego samego znaku.

Bardzo możliwe, że w tych trzech opisach odnajdziesz siebie. Szerzej, pełniej niż znając do tej pory prawdopodobnie tylko położenie swojego Słońca (tzn. jestem z grudnia, to jestem Strzelcem).

Jak czytać horoskop urodzeniowy? Czytając opisy tych maksymalnie trzech znaków, zwróć uwagę na to, że:

  • Znak, w którym masz Słońce, opisuje Ciebie na najgłębszym poziomie – taka jest Twoja dusza, wartości, dążenia. Z biegiem życia cech tego archetypu powinno u Ciebie przybywać, powinien się odsłaniać spod wpływów i gierek innych elementów horoskopu.
  • Znak, w którym masz Księżyc, to Twoje potrzeby emocjonalne, potrzeba bezpieczeństwa. Aby czuć się dobrze, aby się rozluźnić, aby być prywatna i klapnąć z byle jakim włosem, w byle jakiej piżamie swobodnie w idiotycznej pozycji na kanapie – potrzebujesz mieć spełnione sprawy, o których mówi ten archetyp.
  • Ascendent określa to, jak widzą Cię inni (warto wiedzieć!) i w jakim stylu zabierasz się za robienie rzeczy, szczególnie nowych rzeczy.

Gdzie znaleźć te opisy? Internet jest ich pełen. Zaglądaj tu i tam, aby wyrobić sobie swoje wyobrażenie danego znaku zodiaku.

Sama tworzę serię opisów archetypów zodiakalnych. Ukazały się już:

Możesz zacząć od strony Otylii, na którą sama często zaglądam.

Jeśli wolisz słuchać, możesz zacząć od opisów na kanale Anety Prima Materia. Poza opisami poszczególnych znaków polecam filmik Znaki zodiaku na randce – zabawnie i w punkt!

Jeśli już się wkręcisz tak, że zechcesz słuchać o jednym znaku przez ponad godzinę, to koniecznie idź do Mirosławy Krogulskiej. Przy końcu tej playlisty są omówione – szeroko i barwnie – poszczególne znaki zodiaku.

5 | Jak czytać horoskop urodzeniowy? Często 😉 Dumasz i dumasz. Przesypiasz się z tym

Mam nadzieję, że znajdzie się tu ktoś, komu nawet takie wstępne spojrzenie w swój horoskop otworzy oczy, rozjaśni, pozwoli zrozumieć w sobie więcej.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia
jak powinna wyglądać edukacja idealna - blog Pani Strzelec

Jak mogłaby wyglądać idealna edukacja? 🎁

Wiecie, że nasze dzieci uczymy w trybie edukacji domowej, czyli nie chodzą one do szkoły, ale raz w roku zdają egzaminy – obowiązuje ich ten sam program, co wszystkich w danym roku. Wiecie może, że kręci mnie unschooling, czyli dawanie dzieciom jeszcze więcej wolności niż da się w Polsce, gdzie przez te egzaminy trzeba jednak wtłoczyć do młodych głów trochę tego, czego wymaga państwo. Wiecie też może, że sama wiem, ile szkoła mi odebrała, gdzie mnie poblokowała i że wcale nie zaprowadziła mnie do… bycia super społeczną czy bycia na super stanowisku pomimo, że byłam jedną z lepszych uczennic. Nie lubię szkoły i już. Jak więc wyobrażam sobie lepszy sposób uczenia dzieci? Jak powinna wyglądać edukacja? Siadam do spisania kilku przemyśleń.

O tym, że istnienie szkoły nie powinno być dla nas oczywiste

Po pierwsze, naprawdę miejcie świadomość, że pruski wynalazek, czyli szkoła dla wszystkich z nauczycielem, ławkami, nauką liter i historii czy literatury, to eksperyment, dziejący się zaledwie od stu czy dwustu lat.

Nauka liter – tego władza potrzebuje, byś się podpisał i wypełnił dokumenty.

Nauka historii czy literatury – władza wtłacza w dziecko swoją wersję wydarzeń i układa człowieka, by myślał w sposób wygodny dla władzy.

Żyjesz 20, 40, 60, 80 czy 100 lat i od zawsze widziałaś, że dzieci chodzą do szkoły, w której jest tak i tak. Ale taka sytuacja to naprawdę drobinka w perspektywie całej historii! I nikt nie powiedział, że dobra i słuszna – oprócz władzy, dla której to super wygodne z tą alfabetyzacją, cyfryzacją, historią i nawet z religią umniejszającą człowieka, bo grzech pierworodny, bo moja wina i przeproś, że żyjesz.

Powszechne chodzenie do akurat tak funkcjonujących szkół jest nowe, chwilowe. Nie musimy tego przyjmować tak jak faktu, że mamy cztery pory roku. To nie jest ustanowione raz na zawsze. Możemy sobie zrobić inaczej. Możemy podważać sens.

Urodzone dwa lata temu dzieci rodziły się w sytuacji noszenia ścierek na licu przez gatunek homo ponoć sapiens. Widziały to od zawsze. To nie znaczy, że to normalne, słuszne i że chcemy, by zostało na zawsze.

Istnienie powszechnych szkół to jeszcze mniejsza chwilka w dziejach cywilizacji.

Nie bądźmy tępymi kołkami ani stadem głupich owiec, idących za kimkolwiek, kto zechce prowadzić. Patrzmy szerzej (jak zodiakalne Strzelce).

Czego ma nauczyć się dziecko?

Od tego trzeba zaczynać temat! O co nam chodzi? Czego oczekujemy? Co chcemy dać, jak przygotować, czego wymagamy? Czego, dlaczego i po co dziecko ma się uczyć?

Jak dla mnie:

  • dziecko uczy się, by zostać dorosłym, samodzielnym, w dużym stopniu niezależnym człowiekiem (choć wszyscy zależymy np. od instytucji wyciągających wodę spod ziemi, kierujących ją do naszych kranów lub wlewających do plastikowych butli), by stać na swoich nogach, decydować, kierować swoim życiem, umieć zrobić wszystko wokół siebie, nie dać się zniewolić, myśleć logicznie, czuć sercem, poradzić sobie w razie straty rodziców
  • dziecko uczy się zwyczajnie być dobrym – jedne dzieci naturalnie wyczuwają, że tak należy się zachowywać, a inne rodzą się szatankami, które trzeba nakierować*; nieszkodzenie drugiemu to podstawowa zasada życia w społeczeństwie i bez jej stosowania będzie źle, bo człowiek sobie narobi kłopotów
  • wartości, wiedza o świecie, poglądy – te tematy pojawiają się w wychowaniu czy edukacji; na ile są potrzebne i jaka wiedza jest tu ważna – sami podumajcie.

No, dumaj, no! Pani od geografii wtłoczy nazwy stolic afrykańskich, pani od matmy wtłoczy wzory i wykresy funkcji. A co chcesz dziecku przekazać tak odnośnie zachowania, sposobu myślenia, wartości, celów, relacji, podejścia do różnych spraw, moralności?

I jak powinna wyglądać edukacja ze spraw trywialnych acz niezbędnych, takich jak przygotowanie sobie (i innym!) posiłku, ubrań, przyjemnej przestrzeni do życia? Robisz to? Uczysz tego?

Jak uczono wcześniej?

Zanim państwo dało opcję odprowadzania potomstwa do darmowych baraków edukacyjnych – jak ludzie żyli? Jak żyli dorośli, jak dzieci? Jak na wsi, jak w mieście? Jak w starożytności, a jak w wieku XVIII?

Jakby te dziesiątki wieków i różne miejsca oraz sytuacje materialne podsumować, uśrednić, to wyszłoby coś takiego:

  • większość dzieci od małego przejmowało kolejne obowiązki rodziców, czyli kopiowało życie dorosłych – zajmowało się młodszym rodzeństwem, nosiło wodę, oporządzało zwierzęta, pracowało przy uprawach roślin lub pomagało ojcu w zakładzie pracy – warsztacie itp.
  • część dzieci lub młodzieży wymykało się ze schematu kopiowania rodziców, czasem zwyczajnie z powodu ich utraty – przyłączali się do innych dorosłych i uczyli się ich fachu (patrz: szewczyk Dratewka 😉 )
  • dzieci elit, bogaczy itp. były uczone przez prywatnych nauczycieli lub wysyłane do szkół, także zagranicznych; po zdobyciu odpowiednika dzisiejszego tytułu licencjata świeciły na pół kraju blaskiem oświecenia
  • istniał jasny podział na płcie – dziewczynki przejmowały obowiązki kobiet, związane głównie z macierzyństwem i prowadzeniem domu, a chłopcy od około 7-10 roku życia przechodzili pod opiekę ojców (a nie pani Kasi), od nich uczyli się bycia mężczyzną, wspólnie pracowali, matka miała tylko pierogów nalepić 😉 poza tym chłopców miała z głowy – do tych obyczajów, tęskno mi, Panie 😉
  • w szkołach lub poprzez prywatne lekcje uczono pisania, liczenia, łaciny, sztuki dyskusji, astronomii, która w połowie była astrologią, ówczesnego stanu medycyny (upuszczanie krwi), gry na fortepianie, etykiety – młodzież miała zajęty czas i stresy z powodu przedmiotów, które w części uznalibyśmy dzisiaj za durnotę 🙂

Jak powinna wyglądać edukacja? Jak byłoby idealnie?

Daję się ponieść fantazji.

Chciałabym, ani nic odnośnie edukacji nie było narzucone.

Dzieci rozwijałyby się przy swoich rodzicach i dalszej rodzinie czy ludziach zaprzyjaźnionych. Uczyłyby się tak, jak uczą się ludzie – przez obserwację i naśladowanie. Dlatego im lepszy dorosły, tym lepsze wyjdzie dziecko. Dorośli musieliby trzymać się swoich wartości na co dzień.

Dzieci dużo by się bawiły i przytulały. Miałyby do dyspozycji rodzica z książkami, klockami, grami, figurkami. Byłyby stymulowane przez wycieczki, wyjścia i w przyrodę, i na spotkania z innymi.

A odkąd byłyby już dojrzalsze, kopiowałyby dalej rodziców tzn. z czasem uczyłyby się ich lub pokrewnego zawodu. I oczywiście zajmowania się sobą i sprawami wokół siebie: jedzeniem, ubraniami, mieszkaniem.

Jeśli jakiś młody człowiek byłby przekonany, że chce realizować się w dziedzinie innej niż ta, którą zna rodzic, przyłączałby się na kilka godzin dziennie do innego dorosłego lub w razie potrzeby szedł do odpowiedniej, kierunkowej szkoły, która uczyłaby fachu, a nie filozofii. Chyba że ktoś chce zgłębiać akurat filozofię.

Ale w szkołach – żadnych przedmiotów-zapchajdziur. Tylko kierunkowe, celowe. Nauczanie to usługa. Kiedy zamawiasz np. ciecie u fryzjera, to nie jesteś zmuszana np. do oglądania opery przez kolejne dwie godziny. Tak samo, jeśli chcesz uczyć się budowy mostów, nie masz godzin z antropologii słowa.

Przez cały czas oczywiście kształtowanie charakteru tzn. odpowiedzialności, dobroci, samodzielnego myślenia.

Oto, jak powinna wyglądać edukacja moim zdaniem, na dziś. A że tak jeszcze nie jest, to…

Co najlepszego można zrobić w aktualnym systemie?

Moja strategia w uczeniu dzieci tego, co wymaga państwo, to głównie strategia minimum: oddaj cesarzowi, co cesarskie.

Planuję uczyć dzieci tyle, by zdały egzaminy. Informuję, że mogą na egzaminie nie zrobić jakiegoś zadania, powiedzieć, że nie wiedzą itp. Jednocześnie informuję, że jeśli teraz nie opanujesz tabliczki mnożenia, to będzie Ci trudniej za rok, bo tam będą dalsze tematy nabudowane na tym, że umiesz już to, co jest w programie drugiej klasy.

Uczę tyle by zdały egzaminy. A reszta czasu jest ich.

Plus zachęcanie do czytania i reagowanie na ich zainteresowania – podsuwanie kolejnych lektur, programów, tematów, możliwości. Nawet robienie większej niż zaplanowana liczby zadań szkolnych, jeśli dziecko zgłosi ochotę. I rozmowy!

Jeśli jesteś ciekawa, co sądził Albert Einstein o tym, jak powinna wyglądać edukacja, zajrzyjcie do artykułu Magdaleny Konczal Mówił o tym już 100 lat temu, my wciąż nie wierzymy. 6 cytatów Alberta Einsteina o edukacji.

W temacie poszukiwania lepszych (bez)form edukacji polecam książki:

  • Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój! Carla Honoré
  • tytuły André Sterna.

* To mnie śmieszy u autorów poradników rodzicielskich. Jedni piszą, że rodzące się dzieci to niemal z raju pochodzą, z natury są dobre, niewinne. Niektórzy nawet je czczą i twierdzą, że mamy się od nich uczyć. A inni autorzy piszą wprost, że dzieci to prawie zwierzęta i że trzeba je ostro dyscyplinować, pilnować zachowań, bo z natury są złe, samolubne, agresywne. Jakby ci autorzy mieli dużo dzieci, to może by się zorientowali, że istnieją oba typy dzieci oraz typy pośrednie.

P.S. Nie jestem sweet matką. Robienie pierniczków z dziećmi nie sprawia mi przyjemności. Robiłam, by sprawić im przyjemność. Sztucznie weszłam w tryb sweet matka i krełowałam wspomnienia z dzieciństwa. Ale to maska, to nie moja natura. Piszę to, żebyś wiedziała, że jeśli nie pałasz różową tęczą i zachwytem podczas takich czynności, to jesteś zupełnie normalna. Wiem, że Internet zniekształca obraz świata, rzuca w nas matkami, wyjącymi z zachwytu nad macierzyństwem nad czystymi garami, z których unoszą się aromaty czterdziestu siedmiu świątecznych potraw, a każda z nich jest prosta i z czterdziestu siedmiu składników jednocześnie. Matka spoza Internetu jednak wybrałaby raczej usiąść na tyłku i np. zjeść coś w ciszy i spokoju – gdyby mogła wybierać, co zrobić z wolnym czasem.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia

Ile razy w życiu… +

Ile razy w życiu statystyczny człowiek będzie potrzebował obliczyć pole trapezu?

– Zero.

Ile godzin poświęca się nauce tej umiejętności podczas edukacji szkolnej i po lekcjach – w domu

– Sporo.

Ile czasu w życiu statystyczny człowiek będzie rodzicem?

– 7 dni w tygodniu, 24 h na dobę przez jakieś 20 lat – na jedno dziecko.

Ile godzin poświęca się nauce bycia rodzicem podczas edukacji szkolnej lub wychowania w domu?

– Zero?

………

Także teges. Szkoła ma się nijak do życia i pod kątem pracowo-zarobkowo-biznesowym, i pod kątem przygotowania do życia codziennego w małżeństwie, rodzinie. W ogóle pod kątem kontaktu z rzeczywistością.

Polecam przesunąć więc szkołę w swoich głowach, działaniach i organizacji czasu na margines marginesu. A dzieci uczyć życia codziennego, normalnego, praktycznego. I wartości oczywiście.

Tekst opublikowany po raz pierwszy 24 września 2021.

styl życia

Strategie sprzedażowe, czyli co chcą robić z nami sklepy 🎁

Grudzień to dobry miesiąc na porozmawianie o tym, jak reklamy, też te niedosłowne, typu styl życia ludzi z serialu oraz sama konstrukcja sklepów próbują nas naciągać. A skoro wdrażają te strategie sprzedażowe, to znaczy, że one działają. Może na naszą psychikę? Warto je znać, by bronić zarobionych przez siebie pieniędzy. Także z ciekawością przyjrzymy się aktualnym trendom na rynku wciskania ludziom rzeczy i usług.

Grudzień. Właśnie. Wielu ludzi dało się nabrać na kupowanie prezentów także dla dorosłych bliższych i dalszych oraz na kupowanie ozdób świątecznych, nawet sezonowych swetrów zdatnych na trzy tygodnie w roku, gdy myślimy w Polsce o reniferach. Dlaczego nie o jeleniach bez poroża?

Szybko dam znać, że ja jestem normalna, a przy tym:

– nie kupuję prezentów dla dorosłych w ogóle

– swoim dzieciom kupujemy drobiazg (słodycze i magazyn dla dzieci lub książeczka z zadaniami) na Mikołajki i po jednej większej rzeczy na Boże Narodzenie

– innym dzieciom nie kupuję, bo inni ludzie kupują tyle, że matki cieszą się, że będzie o jeden prezent mniej

– choinki i bombek nie kupuję, gdyż kupiłam raz i mam – nie zbiłam, nie zjadłam

– nie używam dekoracji świątecznych poza choinką, chyba że pojedyncze dostane, a nawet gdybym używała, to bym je przecież miała, czyli bym nie kupowała tych wszystkich ozdóbek co roku od nowa

– ubrania kupuję, gdy się zużyją, znoszą, czyli wcale co roku nie kupuję ubrań na zimę ani stylizacji na święta.

Może kogoś moja lista zainspiruje do tego, by grudzień nie był specjalnie zakupowym miesiącem. Nie licząc śledzi i innych pyszności do jedzenia lub pieczenia 😉

Minimalizm w grudniu i strategie sprzedażowe

A teraz do rzeczy.

Strategie sprzedażowe i inne obserwacje zakupowe

1 | Produkty, nawet fizyczne, nie mają konkretnej wartości tzn. ceny

Wiele z Was spotkało się pewnie z sytuacją, że coś kupiłaś, uczciwie zapłaciłaś i za trzy tygodnie czujesz się zrobiona w jajo, bo dana rzecz kosztuje o 40% mniej.

Pół biedy to było, kiedy sklepy na koniec sezonu – których kiedyś były dwa w roku – chciały wyprzedać towar. Może sukienka była genialna, ale na wyprzedaż zostawał tylko jeden rozmiar, nie Twój. Okej, trudno.

Teraz są produkty elektroniczne, onlajnowe. Lubisz jakiegoś twórcę internetowego, uczysz się czegoś od niego, chcesz wejść głębiej w temat lub wesprzeć tego człowieka – kupujesz kurs, ebook, cokolwiek. Za miesiąc ten sam produkt kosztuje 40% mniej. Za rok kosztuje jeszcze mniej.

A teraz autentyczny hit ze sklepu z rzeczami jak najbardziej materialnymi m.in. z płytkami łazienkowymi.

Potrzebowałam dokupić płytek i znalazłam je w jednym sklepie w promocji za ok. 30 zł za metr.

Dosłownie tydzień później te same płytki były w cenie 90 zł i mieli tego bardzo dużo na stanie.

Dosłownie kilka dni później w sklepie nie można było w ogóle odszukać tego produktu. Natomiast na Allegro tego sklepu było tych płytek sporo. Po… 5 zł.

To ile kosztują te płytki!? Ile one są warte? O co chodzi? Dlaczego pojawia się i znika? Dlaczego muszę ganiać królika, bo a nuż nie sprzedaje dziś na tej stronie, tylko na tamtej?

Ponoć jak prawo jest zawiłe, to znaczy, że jesteś robiony w konia.

Jeśli kwestia ceny i odnalezienia płytek, bo sprzedajesz je, ale nagle nie u siebie, tylko na Allegro, jest taka pogmatwana, to znaczy, że na tym rynku jesteśmy robieni w konia.

A pójdź na Vinted.

Niby minimalistka, ale tak z ósmy rok z rzędu nie pójdę na święta w tej samej sukience. A marynarka się rozleciała.

Sukienkę i sweterkową narzutkę, która będzie dobra i na co dzień, kupiłam za mniej niż cztery dychy, już z wysyłką.

Patrzę na strony sklepów, z których oryginalnie są te rzeczy. Za sweter… przepraszam – kardigan zapłaciłabym pewnie minimum 70 zł, za sukienkę ze 200 zł. Plus wysyłki.

Rób w konia rynek, który chce zrobić w konia Cię.

2 | Do koszyczka dołóż sobie… zobowiązanie na trzy lata?

Pralka bez tego środka, co przedłuża życia pralek, po 11 latach wymagała naprawy. Patrząc trzeźwo na rzeczywistość: naprawa kosztowałaby pewnie tyle, co 1/3 pralki, o ile by się udała i dobry stan sprzętu trzymałby się przez pół roku. A później znowu coś. Zdecydowaliśmy się na zakup nowej.

Wybrałam model. Kupuję. Przechodzę do koszyka.

Koszyk mnie pyta, czy chcę z wniesieniem, a może ze zdjęciem blokad, a może z podłączeniem i sprawdzeniem podłączenia oraz wyniesieniem pudeł. To jeszcze jest sensowne.

Ale później koszyk mnie pyta, czy chcę jakieś przedłużone gwarancje, lepsze serwisy. Były ze trzy wersje tych usług. Mogłam wybrać z płatnością miesięczną. Miesięczna płatność za niby lepszą obsługę serwisową w razie czego (po ang. to jest just in case i minimaliści tym gardzą). Nie jestem fanką ubezpieczeń na czarną godzinę. Jestem fanką niewydawania pieniędzy niepotrzebnie, przez co zawsze masz jakiś zapas na ewentualną naprawę. Zresztą w XXI wieku klient naprawdę ma trochę praw, a sklepy muszą trochę walczyć o opinie.

W kolejnym kroku koszyk sklepu elektronicznego oferuje mi płyny zmiękczające do prania i tym podobne cuda, kilka proponowanych produktów. Sorry, ale mam w domu proszek i płyn. A jak zobaczę, że zaczyna się kończyć, to wtedy kupię. Nie mam nadmiaru miejsca na przechowywanie. Nie kręci mnie magazynowanie proszków i płynów, szczególnie że używam ich trochę, nie sypię i nie leję obficie. Bo nie kocham chemii.

Człowiek nieuważny lub uległy podszeptom sklepu, który chciał kupić pralkę za tysiąc-dwa, może wylądować z rachunkiem wyższym o stówę lub więcej za proszki oraz z miesięcznymi płatnościami za… nic?

3 | Na czym oni zarabiają?

Bywa że coś nie jest tym, za co to uważasz. Bywa że wilk przebiera się za owcę.

Czytałam artykuł, w którym oskarżano Empik o nieuczciwe praktyki. Twierdzono tam m.in., że Empik prawie nie zarabia na książkach, ale zarabia na usługach wokół tego np. wtedy na opłatach dla wydawnictw za wystawianie książek w lepszych miejscach. Dziś to są już subskrypcje typu: płać mi miesięcznie za to, że jakbyś chciał kiedyś coś u mnie kupić, to dam Ci być może jakiś rabat na pewne produkty.

Czy sklepy Apple zarabiają na komputerach, czy na prowizjach od sprzedawanych ubezpieczeń i innych przedłużonych gwarancji? Tak na poważnie, to pewnie największe marże mają na akcesoriach.

Czy sklepy elektroniczne zarabiają na sprzętach czy znów na ubezpieczeniach i przedłużonych gwarancjach?

Zobacz: Rzecz jest tania. Rzecz nie jest super-warta. Na rzeczy nie zarobisz. Za rzecz klient nie da więcej. Tańcz więc wokół rzeczy i proponuj usługi do niej doklejone. A najlepiej to sprzedawaj rzecz niekompletną np. żelazko, wymagające dokupywania co parę miesięcy jakiegoś wkładu itp.

4 | To jest tańsze

W punkcie pierwszym pisałam, że rzeczy na Vinted są tanie. Tyle jest warta raz nałożona sukienka. 1/7 sklepowej ceny. Już kiedyś pisałam o tym: Ile warta jest kurtka dziecięca?

W punkcie trzecim doszliśmy do konkluzji, że rzeczy są mało warte.

Sklep “ce i a” atakuje mnie na telewizorze reklamami “świątecznych okazji” (Internet i yt bez reklam na kompie ustawisz w ten sposób). Sweterek dla niechodzącego jeszcze bejbika mogę kupić za jedyne 70 zł. Ciekawe, z jakiego materiału.

A ja kupuję długi, cienki sweter damski z 95% bawełny za mniej niż 20 zł, już z wysyłką.

Rzeczy z drugiej ręki są tanie, bo to jest sprzedaż bez podatku (18% dochodowego + 23% vatu + opłaty za pracowników, zusy i inne, które odprowadza sklep). Sklep, żeby miał klientów, wydaje też duże pieniądze na promowanie “marki”, a za tym idą koszty, które trzeba odzyskać w cenie sprzedawanej rzeczy.

Patrz: nie płacisz za bluzkę – kawałek dobrze uszytej tkaniny. Płacisz za tkaninę i to, że się tak reklamowali, że do nich przyszłaś. No i na organizację państwową.

5 | Strategie sprzedażowe w sieci, handel w chmurze

Nie wydaje Ci się, że marka, społeczność, a nawet wsparcie, to słowa, które straciły pierwotne znaczenie, słowa-wytrychy, miałkie, nic nie znaczące?

Czy marka to jakość, czy markę buduje ilość wyświetlenia ludziom danej reklamy, tzw. wychodzenie z lodówki?

Czy społeczność to ludzie, którzy mają relacje pomiędzy sobą (wioska), czy to tłum owiec, niepowiązanych ze sobą, ale podpiętych pod jednego barana (followersi jednego konta)?

Sama używam wyrazu wsparcie, choć wiem, że to zawoalowane tralalala, by nie powiedzieć wprost, o co chodzi.

Joanna Glogaza w jednym ostatnich swoich newsletterów napisała tak (pogrubienie moje):

Moim zdaniem to element fałszywej obietnicy social mediów, które tworzą atmosferę udawania że twórcy robią content wyłącznie dla dobra swoich odbiorców, a zarabianie przydarza się przypadkiem i w trybie “ojejku kochani, jestem taka zaskoczona że wykupiliście cały magazyn”. Granie na karcie “tak się dla Was poświęcam” jest bardzo skuteczne – ale jak to się stało, że widzimy to jako najbardziej pożądaną ścieżkę?

6 | Zarabianie na pasji

Kolejny mit ostatnich lat: zrób z pasji pracę. Wtedy nie przepracujesz ani jednego dnia! Nie będziesz musiał starać się o klientów, płacić zusów, ani wypełniać dokumentów, bo przecież jak robisz pasję, to spada z nieba.

A może inaczej: akceptujesz tę część papierkowo-reklamowo-zobowiązaniową oraz oczekiwania klienta, a jednocześnie Twoja pasja, wizja, chęć i jakość pracy nie marnieje.

Czyżby?

Jak piękne byłyby makramy, obrazy, ceramiki i wszystko inne, gdyby twórcy robili je z pasji. Z iskry inspiracji oraz flow tu i teraz. Z nagłego przypływu ochoty i natchnienia. Wtedy, gdy pojawia się pomysł.

Jakby sto procent jakości, kunsztu, pasji, energii i skupienia włożyli w jedną rzecz, bo nie muszą więcej. Zamiast rozdrabniać się i gonić maszyny, tworząc więcej.

Wtedy, gdy pojawia się pomysł. Nie na zamówienie. Nie w miesiącu lub o godzinie, która pozwoli opłacić podatki lub która jest najodpowiedniejsza wg speców od fejsbuka.

Ludzie z pasją dają się nabrać i wtłoczyć w ramy działalności internetowej, by się promować, pokazać, pomagać, edukować społeczność. Z pasji ulatuje iskra, a praca jest rozwodniona.

Takie są moje spostrzeżenia odnośnie tego, jak dzisiaj wygląda sprzedaż, jak sprzedaż i wartość produktów się zmienia. Płynnie się robi. Tracimy grunt pod nogami. Wodnik wypycha Koziorożca z gry. Stąpaliśmy twardo, teraz osuwa nam się spod stóp i dryfujemy w chmurze.

Może ten temat, by przyznać, że rzeczy wyrabiane maszynowo są tanie, a rzeczy, wyrabiane przez ludzi niech będą kunsztowne, sprzęży Ci się z tematem dochodu podstawowego, o którym też ostatnio dumałam?

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂

styl życia

Co chroni żołnierz? O jego funkcji i… płci +

W pewnym momencie szalonej historii ludzkości kobiety uznały, że przestaną cenić to, co robiły, a będą cenić i robić wszystko, co męskie. Nałożą spodnie, wsiądą na traktory, pójdą studiować na UJocie i zostaną policjantkami lub budowniczymi mostów.

Z tym kierunkiem wiązało się pojawienie się kobiet-żołnierzy w wojskach. A to już jest zaprzeczanie sensowi. Zapętlenie się w błędzie. Zjadanie własnego ogona.

Tak jak kapitalizm sprzężony z konsumpcjonizmem, szaloną produkcją, naciskową sprzedażą i wyrzucaniem ton produktów powodują podcinanie gałęzi, na której samej siedzą tzn. wyjałowienie i zaśmiecenie Ziemi.

Tak jak feministki, które wobec zakazu zabijania dzieci domagają się, by mężczyzna tak jak one był prawnie przywiązany do dziecka i udzielał się finansowo i fizycznie w procesie rośnięcia człowieka. Fanki wolnego miziania się na lewo i prawo wymyśliły na nowo małżeństwo, wow! Zaprzeczyły same sobie.

To teraz o tym, dlaczego kobieta-żołnierz to zaprzeczenie sensu żołnierza. Pojedziemy do bardzo starych czasów, będzie wręcz atawistycznie, biologicznie. Pozaglądamy, skąd wziął się żołnierz, dlaczego i po co. Drążenie początków i sensu spraw. Doszukiwanie się prawd odnośnie ludzkiej natury, tego, kim jest człowiek. Antropologia może? Lubię to.

Czego ludzie bronią, o co walczą?

Biologicznie rzecz ujmując, każdy gatunek istnieje po to, by… wciąż istnieć, nie wyginąć, czyli zdrowo się mnożyć. My też nie chcielibyśmy wyginąć ani być na starość ostatnim człowiekiem na Ziemi. Strrraszne!

Gdy już myśleliśmy trochę szerzej niż zwierzęta, zaczęliśmy cenić swoich bardziej niż innych. Chociaż zwierzęta w sumie też mają różne stada i tylko jedno jest swoje.

Tak czy inaczej ludziom zależało i zależy, żeby przetrwali nasi: ród, naród, rasa.

Patrząc na to a jeszcze innego punktu: mężczyźni chcą przedłużyć swój ród, swoje nazwisko.

Czy mamy teraz jasność, że wartością jest możliwość przekazania dalej swojego genomu, krwi, nazwiska?

Tak na marginesie, po co gwałci(ło) się kobiety? Przecież mężczyźni to nie zwierzęta, które nie wytrzymają bez miziania dłuższego czasu. A taką wersję nam się wmawia. Czy to naprawdę frajda rzucać się na opierającą się, głodną, może brudną, brzydką, spoconą, obcą babę? W każdym bądź razie, jeśli mężczyzna z grupy A gwałtem począł dziecko w ciele kobiety z grupy B, to tym samym osłabiał możliwość niesienia się dalej genomu mężczyzn z grupy B. Podobno wciąż w niektórych odłamach nie powiem jakiej religii zgwałcenie kobiety innej wiary jest dobrym uczynkiem, bo niesie w świat, zasiewa tamtego boga…

Pojawił się więc temat napadów, ataków i innych brzydkich zachowań między grupami.

I jeśli już nie dałoby się uniknąć zagrożenia, i jeśli cenimy możliwość przekazywania swojego genomu dalej oraz niewymarcie naszej grupy, to… wysyłamy na ryzyko utraty życia mężczyzn czy kobiety?

Mężczyzn.

Dlaczego?

Bo zapłodnienie trwa chwilę, a ciąża dziewięć miesięcy.

Bo mężczyzna jest płodny mniej więcej zawsze, a zapłodnienie trwa chwilę. Natomiast kobieta jest płodna rzadziej niż częściej i to tylko przez część życia, a ciąża trwa 9 miesięcy i kolejna raczej nie może zaistnieć bez kolejnych miesięcy przerwy.

Już wyjaśniam związek powyższego z wysyłaniem na wojnę mężczyzn.

Wersja A: wysyłamy do walki kobiety

Powiedzmy że następuje rzeź, tracimy niemal wszystkich żołnierzy.

W kraju zostaje 10 milionów mężczyzn i 10 kobiet.

Jak tam z przetrwaniem narodu?

Z 10 kobiet ze dwie mogą być po menopauzie lub być dziećmi. Jedna może być bezpłodna.

Czyli w najlepszym przypadku, kiedy wszystkie kobiety szybko zajdą w ciążę i zdrowo ją przetrwają, po roku w kraju będzie 7 nowych obywateli, z których maksymalnie czwórka dopiero za kilkanaście lat będzie kobietami.

Czyli znów optymistycznie zakładając, że i kobiety, i dzieci by przeżywały porody i te wszystkie lata, możemy spodziewać się maksymalnie 3,5 nowych (przyszłych) kobiet na półtora roku.

Bądźmy eleganccy, współcześni i poprawni politycznie. Czekajmy z rozpłodem do ich osiemnastki. To oznacza, że po osiemnastu latach mamy 42 nowe dziewczyny, z których maksymalnie 4 są pełnoletnie.

I to wszystko zakładając, że przez te lata zdrowie kobiet, ich płodność nie podupadną i że 10 milionów mężczyzn nie rzuci się na nie i nie stratuje ich na śmierć.

Wersja B: wysyłamy do walki mężczyzn

Powiedzmy że następuje rzeź, tracimy niemal wszystkich żołnierzy.

W kraju zostaje 10 milionów kobiet i 10 mężczyzn.

Jak tam z przetrwaniem narodu?

Mężczyźni mogą płodzić ponoć i po 70tce. Nawet jeśli założymy sobie jednego bezpłodnego i jednego zbyt młodego, pozostaje nam ósemka, która może działać i działać.

Jeśli kobiety będą pilnowały tego, kiedy mają dni płodne, po roku możemy mieć nawet pod tysiąc nowych rodaków, czyli kilkaset samych dziewczynek.

Cały czas z tych 10 milionów kobiet w różnym wieku kolejne wchodzą w wiek rozpłodowy.

Po osiemnastu latach możemy mieć jakieś 15 tysięcy nowych rodaków, w tym nawet do tysiąca tych, którzy mogą już się rozmnażać. Czyli doładowanie kilkuset (!!) mężczyznami.

Wniosek

Jeśli cenimy możliwość przekazywania naszych genów i przetrwania naszej grupy w sile i zdrowiu, musimy chronić przede wszystkim kobiety.

Kobieta w wieku rozrodczym, super zdrowa (żołnierz), idąca na ryzyko śmierci, by bronić inne kobiety (czy też interesy rządu i wielkich firm)… To jest wysyłanie w zagrożenie właśnie tego, czego mieliśmy bronić, co jest najcenniejsze z punktu widzenia naszego celu.

Ejmen.

styl życia