pełna akceptacja blog

Kiedy już zaakceptujesz, że jest tak, jak jest, to jakby… nie ma o czym pisać

O czym pisać, kiedy nie ma o czym pisać? (Gdyż zaistniała pełna akceptacja tego, jak jest).

Kojarzysz, że interesuję się tematami typu rozwój własny, poszukiwanie prawdy i odpowiedzi na pytanie, jak żyć?, a może i po co?. Chcę być lepsza, chcę, żeby u mnie i wokół mnie było lepiej itd. Panny zodiakalne tak wszystko lubią poprawiać i udoskonalać, a ja tej Panny mam solidną dawkę.

I jak w drodze lektur, słuchania, doświadczania dojdziesz do momentu, że akceptujesz to, jak jest, gdzie jesteś, jak to wszystko działa i że ludzie są różni… to jakby nie ma o czym gadać. W wielkim świecie jest jak jest, nie karmisz tego swoją energią, czyli nawet jeśli coś do Ciebie dotrze, to nie drążysz tematu, bo dobrze wiesz, że za tydzień będzie po sprawie. Nie powiesz już, że ktoś inny robi źle, bo akceptujesz, że może rozumieć i działać inaczej niż Ty. Nie poradzisz nikomu, bo może u niego ta rada nie zadziała – bo przecież każdy jest inny.

Do takiej pustki, do takiego zawieszenia w czystej przestrzeni doszłam. Trochę się posmuciłam na zapas, że nie będę miała o czym i czego pisać. Bo odpuściłam to, że ktoś prowadza dzieci do placówek. Niech prowadza. Że ktoś skrobie twarz tonikiem, a później smaruje kremem. Pełna akceptacja. Właściwie jeśli zna dobrze działające kosmetyki, niech daje znać, jestem otwarta. Że ktoś nie miłuje wolności – niech miłuje co innego. Po prostu inny wybór, inny punkt widzenia, inne doświadczenia, cele, a może i błędy, do których każdy ma prawo.

Dobrze, że przyszła do mnie ta przemiana, bo ja tu na blogu i również w życiu w zbyt dużym stopniu stałam się sztywną, jadowitą, nudną, a nawet smutną babą. Nie chciałam taka być, ale nie wiedziałam, co, w jakim kierunku zmieniać. Byłam w ciasnym zaułku, który na szczęście nie okazał się ślepą uliczką. Nie spodziewając się tego, nagle wyszłam na jasną, przestronną, świeżą i czystą łąkę. Pełna akceptacja. Teraz, kurka, co na niej robić, jak ją zagospodarować? A może nie gospodarować tylko podziwiać, wdychać zapachy, medytować, robić powoli i świadomie wdech-wydech, wdech-wydech i błogo uśmiechać się do wszystkich istnień, włącznie ze szczypiorkiem?

To ja może wyskoczę z opowieścią o tym, że zawsze interesowało mnie odnalezienie tego, co uniwersalne w Człowieku. Tego, co jest wspólne wszystkim ludziom bez względu na kulturę, w której wyrośli. Dlatego tak lubię programy i książki Cejrowskiego – bo pokazuje ludzi. Dlatego z chęcią oglądałam panią Hanię (Kącik Hani na yt), opowiadającą nieraz i o współczesnych Australijczykach, i o Aborygenach. Dlatego na studiach najbardziej interesował mnie przedmiot o nazwie antropologia kultury, choć nie był to przedmiot kierunkowy, dla którego studiowałam, tylko humanistyczna zapchaj-dziura, która akurat nam się trafiła w programie. Było np. o tym, jak w różnych czasach i częściach świata postrzegano czas, przestrzeń, jak myślano, gdy powstawał kapitalizm, jak myślano i jak urządzony był świat w czasach arystokratów oraz na co był im facet zatrudniany wyłącznie do otwierania drzwi.

Ile jest wspólnych, identycznych rzeczy, pojęć, sposobów myślenia, widzenia rzeczywistości nawet niewidzialnej u ludzi, którzy nie mogli się komunikować (chyba że telepatycznie). To mieliśmy też w baśniach. Symbole. Co oznacza śmierć, Księżyc, czerwień, włosy, jajo? Dlaczego w tylu kulturach mamy mity o zejściu do podziemi, odrodzeniach i… synach dziewic? Ile jest archetypów kobiety? Ta mądra-wiedząca, ta seksualna, ta dziewicza, ta opiekuńcza, matczyna, ta waleczna…

Uwielbiam odkrywać kolejne nakładające się na siebie kawałki, identyczne tu i tam, a nieraz nawet w legendzie i w nauce. Ale czasem… mózg paruje. Póki co nie widzę siebie jako człowieka, który by siadł, spisał materiał na jeden temat, usystematyzował i opublikował. Ja co jakiś czas w nauce, w drążeniu zainteresowań dochodzę do punktu, w którym mózg paruje i muszę zostawić sprawę nawet na kilka miesięcy. A z drugiej strony, na świecie jest tyle ciekawych rzeczy, że zanim skończyłabym opisywać porządnie i poważnie jeden temat, złapałoby mnie dobre kilka innych tematów, których nie mogłabym sobie odpuścić.

Są ludzie, którzy potrafią długo, nudnie, żmudnie na jeden temat. Trochę im zazdroszczę. Efektów. Choć jak widzę babkę, która trzy lata po odejściu ze związku wciąż gada w Internecie o tym, że można odejść, że dbaj o siebie, że masz prawo opuścić toksyka, bo ona innym kobietom pomaga w ten sposób, to trochę współczuję. Taplania się wciąż w jednym i to dość gorzkim sosie.

No ale chwała Stwórcy, że są ludzie, którym dźwiganie tego odpowiada. Każdy ma swoje zadanie i swoje cechy.

To ja jednak będę tym ogniem, iskrą inspiracji, zaciekawienia, poruszenia, zarzucenia tematem, zachwytu i entuzjazmu.

Będę się dzielić tym, co mnie porusza, co robię (a nie co na rozumowe wyrozumowanie może być słuszne).

pełna akceptacja - dzień z życia mamy w edukacji domowej

O, to ja może napiszę, jak wyglądał mój dzisiejszy dzień. Właściwie jeśli śledzicie kogoś w mediach społecznościowych, to ten ktoś pokazuje Wam, co miał na obiad. Jest w tym coś dobrego, bo nawet w takich głupotkach możesz odkryć, że kurczę, ona tak robi, ja też bym mogła albo kurczę, sama tak chciałam, ale wszyscy mi mówili, że nie można, nie wypada, a ona tak robi i nie umiera!. Czasem potrzebujesz przykładu lub słowa, którego nie znajdziesz w swoim najbliższym otoczeniu.

A może jesteś ciekawa, jak może wyglądać dzień takiej mądralińskiej edukującej dzieci w domu, która siedzi w pustym (minimalistka) domu i nic nie robi (nie chodzi do pracy i jest za sloł lajfem)?

Wstałam tak na dobre po dziewiątej (Skandal!). Bo mogę. Dobrze jest się dobrze czuć rano, prawda? Na spokojnie. W swoim rytmie. I wtedy nie potrzebujesz technik radzenia sobie ze stresem! Zresztą ja niestety brak ciszy i spokoju w ciągu dnia nadrabiam sobie siedzeniem w najlepszym możliwym towarzystwie (me, myself and I) do późna w nocy. To i wstaję później.

Później były poranne sprawy: ubieranie, zaganianie dzieci do ubierania, pranie, mycie włosów, kawa, śniadanie dla jednego z Synów i bardzo późne śniadanie dla mnie i drugiego dziecka. Ponoć jedzenie od samego rana wcale nie jest naturalne, jeszcze jak się nie pracuje na roli czy w kopalni, także nie przestawiam dziecka na inne tory.

Dzieci włączyły sobie tv, podczas gdy ja rozpoczynałam dzień od lektury drugiej części Rozmów z Bogiem. Polecam. Choć za pierwszym podejściem, kilka lat temu, mi nie wyszło.

Później pojawił się jakiś straszny konflikt, a zachowanie ostatnio u dzieci takie, że po umyciu zębów i powieszeniu prania wywiozłam nas do lasu. Wdech wydech, nie do końca pełna akceptacja sytuacji. W plecakach bidony-termosy z szałwią z miodem, bo kwękają, że gardło, płatki owsiane dla kaczek. Po drodze drobne zakupy, w tym drożdżówy jako drugie śniadanie na wycieczkę. Bo gdy dzieci wracają głodne po spacerze, to mama też wraca głodna, zmarznięta i zmęczona po spacerze. Nie lubię głodna gotować głodnym dzieciom, a po drożdżówach wszyscy możemy dłużej poczekać na kolejny posiłek.

Także las na wybieganie niewybiegiwalnych dzieci. W punkcie docelowym, czyli najdalszym od samochodu złapał nas solidny deszcz, więc zaczęliśmy wracać dość raźnie. W torbie miałam ich podręczniki do angielskiego, bo liczyłam na obgadanie tematów na spacerze… W deszczu książek nie wyciągałam, ale powtarzaliśmy na głos kolory i gadałam, że I’m wearing black shoes. Pada Ci deszcz, spieszysz do auta, a w drodze załatwiasz angielski. Cóż za multitasking i efektywność.

W domu najpierw było teatralne zrzucanie z siebie mokrych ubrań. Później powoli zabraliśmy się za jeszcze trochę gadania po ingliszu i za pisanie. Obaj Chłopcy nie lubią pisać i gdy wypełniają ćwiczenia z polskiego, skomlą, że za dużo, że nie, nie mogą, nie chcą, nie zrobią. A jak im dać do przepisania słowa czy zdania z angielskiego, to oni nawet nie wiedzą, że piszą. Piszą i już, i mają satysfakcję z tego, że robią angielski. Także logika u ludzi nie działa. Może u niektórych działa, u innych nie.

Och, to był dzień bez obiadu. Pełna akceptacja. Bardzo rzadko u nas nie ma ciepłego posiłku w środku dnia. A dzisiaj nie było i nikt nie umarł. Dzieci nawet się nie zorientowały.

Ja robiłam swoje dziwne pasje i plany na komputerze, a dzieci miały swój umówiony czas grania na komputerze. Nie jestem fanką tego, jestem przeciwniczką, no ale dzieci mają dwoje rodziców, a ja jak cudnych intencji bym nie miała, z kolorowym ekranem nie wygram. Nie do końca pełna akceptacja. Korzystam wtedy z względnego spokoju, chociażby na swoje komputerowe sprawy.

Później kolacja, mycie, powrót Męża z pracy i impreza, którą dzieci ostatnio przygotowują nam 7 dni w tygodniu. Mnie dziś na imprezie nie było (a bilet dostałam: IMPREZA TERAS). Zajęłam sobie łazienkę, w której w towarzystwie inspirującej wody (ten tam jakiś starożytny chyba naukowiec, co go w wannie olśniło, pamiętacie?), a może wody, która oczyszcza z tego, co nie nasze, a się przylepiło, i pozostawia tylko to, co nasze i w najczystszej formie – przy tej wodzie przyszedł mi do głowy zarys tego tekstu.

Wypiłam czarną herbatę, poprzewijałam telefon, umyłam zęby i po 22 siadłam w łóżku dziecka (w naszym pokoju impreza) ze słuchawkami z szumem fal i piszę. W międzyczasie dziecko z własnej inicjatywy umyło zęby i zasnęło koło mnie. Później drugie dziecko przyszło, mówiąc do siebie i zaczęło szukać czegoś do czytania. Wybrało któryś z komiksów. To ja wymiksowałam się do swojego pokoju i kończę pisać.

I mam nieplanowane 1400+ słów. Czasem jak siadam do tematu, o którym chcę i planuję napisać, to trudno mi do 500 słów dojechać.

Może pozostanę przy korzystaniu z ognia inspiracji zamiast planowania? Bo wtedy teksty wychodzą mi takie bardziej żywe, gęste, soczyste, mięsiste.

Pozostańmy w kontakcie! Raz w miesiącu wyślę Ci maila z listą nowych tekstów -> zapisuję się .
Dostaniesz tajne hasło do ebooka o minimalizmie 🙂