Ty, matka wymęczona nie tylko dziećmi, ale i dniami codziennymi, wśród których jakoś nie ma wolnego od podawania posiłków małym ludziom, składania ubrań, sprzątania naczyń i tak dalej.
Jedziesz na zakupy. Tankujesz sama, bo pan nie podszedł. Kupujesz mięso na spory zapas do zamrażarki. To samo, co zawsze. Idziesz po byle-jakie byle-dresy, bo nie masz spodni do zmaltretowania na rowerach, a masz palącą potrzebę na rowery. Są tylko obcisłe dżinsy, czyli niewygodne na rower, dresy czarne, czyli zły kolor i legginsy, czyli tyłek na widoku. Chyba że dokupiłabyś se do nich tunikę, ale milion dni nie byłaś w centrach handlowych ani nie przeglądałaś gazet ciuchowych i obawiasz się, czy tuniki w ogóle wciąż istnieją, bo widujesz na ulicach przykrótkie spodnie i bomberaste kurtki oraz bluzy. Może to nie jest czas na pokazywanie się w tunice. Przynajmniej wychodzisz z koszulką nocną bez myszki miki - na podmienienie tej już zmaltretowanej.
Na koniec spożywczy. Się zastanawiasz, czy brać wino. Masz w domu napoczęte, to niby jest, lepiej nie przesadzać, uzależniona chyba nie jesteś. Ale jednak bierzesz. Łazisz, odhaczając z listy rzeczy i rzeczy, i jeszcze trochę rzeczy...
Przynajmniej kolejki nie ma. Wyładowujesz wszystko szybko na taśmę, zaczynając od najcięższych. Dzień-dobry i zaczynasz pakowanie do siat bawełnianych wielorazowych. A kasjerka:
- A... to wino. A dowód pani ma?
Na to jakże słodkie pytanie czekałam od ponad dwóch lat!
I już brak dresów w sklepach w promieniu dwóch kilometrów przestaje uwierać. Czuję się jak milion dolarów. Milion kontynuuje pogawędkę z kasjerką. Opłaca się, bo dodała mi jeszcze, że taka drobna jestem. Dwa razy to powtórzyła. A ja po dwóch dzieciach z trójką z przodu... (jeśli chodzi o wiek!).
Policzyłam sobie, że skoro mogę nie mieć osiemnastu, czyli mam na przykład siedemnaście, to... kiedyś mogłabym sobie wziąć męża takiego z... 2003 roku. I wciąż byłby ode mnie dwa lata starszy na wygląd 😀 Masata - jak to mawiały nasze dzieci.
...
Wątek poboczny tej historii brzmi też: kochaj pryszcza swego. Normalnie ich nie mam. A tu wyskoczyła mi wielka krosta ni stąd ni zowąd. I ja jej ani kremem, ani maścią, ani nic. Szpachli kryjącej nawet nie posiadam. A wiadomo - krosty mają tylko nastolatki. Także kobieto po 20-stce: kochaj krosty swe i noś je z dumą 😉 Jesteś nastolatką.
...
Widzicie, widzicie.
To owszem, robi dzień. To jest super komplement i chyba żadna babka by się za taki nie obraziła!
A jednak czy i to, i teksty wciąż latających piosenek i apeli, oświadczeń, podpisów na insta nie skłaniają do stwierdzenia, że... kobieta nadal jest ciałem, wyglądem... może obiektem, może przedmiotem choć człowiekiem też?
Jak babka śpiewa, że polubiła swoje cztery litery, to sorry, ona nie śpiewa o tym, że ma stosunek do swojego ciała jak facet do swojego. Ona śpiewa o tym, że zwraca uwagę na stan swoich pośladów i że postanowiła je lubić mimo, że są powiedzmy brzydkie.
Jaki mężczyzna ma w ogóle w czaszce swej taki tok myślenia? Żaden. On przytywa, obwisa i wciąż uważa siebie za boga.
...
Nie piszę tego, by poruszyć kobiety do tego, żeby jeszcze bardziej postarały się być jeszcze bardziej jak mężczyźni. Nosz próbowały dziesiątki lat feministki i wciąż jest kicha. Gruby facet nigdy nie pisze na insta, że jest gruby, ale będzie gruby, bo to jest ok. A kobitka gruba pisze, że jest gruba i grubość swą pieści i ubóstwia.
Piszę po to może, żeby kobiety zauważyły, że... wciąż jesteśmy obiektami (i ludźmi też). Wciąż na nas lecą z powodu wiadomego. Gotowi są za to dać dużo. Do tego rodzimy dzieci. By być maszynami do tego rodzenia dzieci, co faceci nie umiejo, mamy co chwila miesiączki. Jesteśmy niższe i słabsze fizycznie. Jak kobieta pomacha hantlami przez rok, to będzie miała taki efekt, jak mężczyzna, który pomacha hantlami przez półtora tygodnia.
Może piszę to po to, żebyśmy... zluzowały z równaniem do mężczyzn. Żebyśmy... zaakceptowały swoją... z lekka przedmiotowość, obiektowość i... grały tą kartą, którą mamy.
Tak, żeby ten pan nam jednak zatankował.